niedziela, 29 sierpnia 2010

056. I'm coming!

{Tears for Fears - Mad world}
O Allahu Najwyższy, zaniedbałam tego bloga strasznie. Proszę mi wybaczyć, ale wakacje zawsze zwiastują lenistwo, toteż nie za bardzo chciało mi się wytężać mózgownicy w celu napisania czegoś sensownego.
To ja może od razu podsumuję te wakacje, bo nic wielkiego już się raczej nie wydarzy, a koniec tej dwumiesięcznej laby nastąpi za dwa dni.

Najważniejszym wydarzeniem lata i obawiam się, że również roku, był spontaniczny przypływ miłości do Beşiktaşu. Naprawdę, takiego uczucia to ja jeszcze nigdy nie przeżyłam.
Celtikowi kibicuję od czterech lat. Z czego jeno raz cieszyłam się z mistrzostwa. Generalnie byłam z nimi na dobre i na złe, choć szczerze mówiąc więcej było złego niż dobrego. Nie zrażałam się, gdy mój ukochany klub przegrywał najważniejsze mecze, ośmieszał się w pucharach europejskich czy frajersko oddawał majstra Rangersom. To była (jest) moja drużyna, która nieustannie zmieniała skład, ale każdy nowo przybyły zawodnik choć w małym stopniu zdobywał moje serce - przecież był częścią wielkiej celtyckiej rodziny.
Teraz pytanie - czemu więc po czterech latach wielkiej miłości tak po prostu zaczęłam rzygać Celtikiem i oddałam kawałek serca niewiele lepszej, w dodatku tureckiej, zapchlonej i śmierdzącej drużynie? Już odpowiadam.

{Tears for Fears - Shout}
Celtic przyzwyczaił mnie do tego, że nawet bez formy zdobywa mistrzostwo. Pamiętam jak dzisiaj te łzy szczęścia, kiedy chłopcy rozgrywali ostatni mecz w sezonie na Tannadice i miał on zadecydować, do kogo trafi puchar. Oczywiście Celtic majstra zdobył, mimo że cały sezon był raczej nieudany. Wiecie, co było powodem sukcesu? Zgrany kolektyw. Co z tego, że Hesselinka wyprzedziłby nawet pięciolatek? Z McDonaldem dogadywał się idealnie - jedno podanie i bramka gwarantowana. Co z tego, że obrona wołała o pomstę do nieba? Hartley zawsze był w pogotowiu, a w razie czego tyłeczki Caldwella i McManusa ratował Boruc. Co z tego, że Robson wcale nie był tak świetnym piłkarzem, za jakiego wszyscy go uważali? Dopełniał się z Brownem. Braki w umiejętnościach ta drużyna zawsze łatała sobie wzajemnie. Co więcej, oni wszyscy byli jedną wielką rodziną. Którą zniszczył doszczętnie Tony Mowbray.
Od niego zaczęły się największe kłopoty. Celtic znowu przegrywał, ośmieszał się, przesrał mistrzostwo kraju. Ok, nieważne, trudno, przeżyłabym to, w końcu "czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham Cię". Ale największą tragedią było to, że to już NIE BYŁA ta sama drużyna. Mowbray oddał za darmo Hesselinka (za którego mogliśmy dostać nawet 7 mln funtów!), Hartleya, McManusa i Caldwella sprzedał, Nakamura chyba też miał dosyć całej sytuacji w klubie, bo odszedł do Espanyolu i o ile wcześniej byłam tą decyzją wstrząśnięta, o tyle teraz rozumiem go w stu procentach. To już nie był Celtic. To była grupa ludzi, która nawzajem skakała sobie do gardeł, wszyscy robili, co chcieli, a wyniki jakie były - wszyscy wiemy.
Myślałam, że Neil, czyli człowiek, którego zawsze kochałam, kocham wciąż i kochać będę wiecznie, będzie w stanie coś z tą drużyną zrobić, ale nawet on nie podołał. Odejście Boruca, Aidena i porażka 4-0 z Ultrechtem trafiły mnie prosto w serce. Mam już dość. Po prostu dość.
A Beşiktaş? Przyznam, że obejrzałam mecz tej drużyny tylko dlatego, że byłam ciekawa, jak radzi sobie tam Nihat. Nie od dziś wiadomo, że Nihat jest moim małym piłkarskim bogiem, który od Euro zachwycał mnie lekkością, z jaką zdobywa bramki, a poza tym to najpocieszniejsza istota we Wszechświecie. No właśnie, miałam obserwować poczynania mojego ulubieńca, jednak ta drużyna miała w sobie coś tak hipnotyzującego, że mecz oglądałam w skupieniu i z cieknącą śliną. Obiecałam sobie wtedy, że bardziej ich ogarnę.
Z kolejnymi meczami pojawiało się coraz większe uczucie. Wiedziałam, że ta drużyna jest mi totalnie przeznaczona. Od razu ich pokochałam. Poza tym BJK ma najfantastyczniejszych kibiców na świecie. Kibiców z krwi i kości, dlatego ja wciąż boję się nazwać siebie kibicem Beşiktaşu, bo jeszcze niezupełnie im dorównuję. Wszystko jednak przyjdzie z czasem.
Także dwa kluby zajmują moje serce. Boże, nawet w kwestii piłkarskiej preferuję poligamię...

{Kreş - Zaman yok}
Z Marianną doszłyśmy do wniosku, że możemy studiować turkologię razem. Moja najdroższa przyjaciółka robi sobie dwuletnią przerwę (bo w przeciwieństwie do rencistów [takich jak ja] może sobie na nią pozwolić), ja tymczasem kończę liceum. Wyjeżdżamy do Poznania, wynajmujemy mieszkanie i namiętnie uczymy się tureckiego. Co będzie dalej, chyba łatwo się domyślić. Obawiam się jednak, że czeka nas naprawdę kurewsko ciężka praca. Co więcej mogę powiedzieć? Dla Turcji wszystko.

PS. Jestem wniebowzięta, gdyż właśnie dowiedziałam się, iż jeden z moich ulubionych aktorów, to jest John Cusack, zagra Edgara A. Poe w nowej produkcji o tytule "The Raven". Mam nadzieję, że producenci wyrobią się przed końcem świata, bo ja MUSZĘ to obejrzeć.
Rzekłam.

PS2. Ach, bym zapomniała. BJK o 19:00 gra ligowy mecz z beniaminkiem ligi. Coś mi się wydaje, że mimo wszystko przegra. Kupsko. I tak ich kocham.

1 komentarz:

  1. "Celtic przyzwyczaił mnie do tego, że nawet bez formy zdobywa mistrzostwo." tłumacząc te słowa poszłaś trochę w innym kierunku, niż myśl, która wpadła mi do głowy od razu po przeczytaniu tego zdania. Więc powiem, co mi się od razu nasunęło. Tu nie o to chodzi, że chcę skrytykować ligę szkocką czy coś, wiesz doskonale, że były czasy, iż sama się nią fascynowałam, ale niestety taka jest prawda. W tym kraju mistrzostwo zdobywa tak naprawdę albo Celtic albo Rangersi. Pewnie, że innym też się to udawało, ale nie oszukujmy się, te dwie drużyny mocno od reszty odstają. I to na dłuższą metę może być nudne, bo ile można wyrywać mistrza Rangersom? Chciałoby się być najlepszym w lidze, a w tym konkretnym wypadku tak naprawę można jedynie mówić, że jest się lepszym od tej drugiej konkurencyjnej drużyny. A w Turcji? Mówi się tutaj o wielkiej trójce - czyli o trzech wielkich klubach ze Stambułu, albo o wielkiej czwórce - trzy kluby ze Stambułu plus jeden z Trabzonu. Ale wiemy, że to i tak szit, bo przecież teraz mistrzem jest Bursaspor, a rok temu królował Sivasspor. W tej lidze możliwe jest wszystko i właśnie to sprawia, że turecka piłka się nie nudzi.

    W ogóle dzisiaj gra tT. Mam nadzieję, że będę w trochę lepszym stanie fizycznym niż podczas meczu BJK i sobie co nieco luknę.

    Odnośnie Poznania. Przerażają mnie te dwa lata. Strasznie. Nie dlatego, że boję się, iż tak się rozleniwię, że już nigdy nie pójdę na studia. Nie o to chodzi. Za bardzo zależy mi na języku tureckim, a takie studia to najprostsza możliwość, aby się tego języka nauczyć, więc tutaj obaw nie ma. Boję się jedynie tego, co może się przez te dwa lata wydarzyć. 2 lata to 365 dni razy dwa, czyli - szybki rachunek - 730 dni. Przez taki szmat czasu mogę zgłupieć, popełnić samobójstwo, zajść w ciążę, umrzeć z przepicia, zbankrutować i skończyć pod mostem etc. To mnie tak zajebiście przeraża. Ale whatever. Rok przerwy robię na pewno i przez ten czas spokojnie się zastanowię.

    OdpowiedzUsuń