czwartek, 13 maja 2010

049. ...

Schneidera poznałam w nieprzyjemnych okolicznościach, kiedy to zachował się arogancko wobec jednego z piłkarzy reprezentacji Polski. Prowokował, doprowadzał czasem do rękoczynów, nie bał się ryzyka. Walczył o każdą piłkę, dostawiał nogę w najgorszych sytuacjach, strzelał bramki w krytycznych momentach, ośmieszał rywali swoją niebywałą techniką. Taki był na boisku. Bezwzględny, waleczny, piekielnie szybki, sprytny, oddany drużynie - cały Schnix.
Ile ten piłkarz dał mi radości, nie jestem w stanie opisać słowami. Sprawił, że piłka nożna stała się nieodłącznym elementem mojego życia. Udowodnił mi, że jest to piękny sport. Uświadomił mi również, że nie każdy piłkarz myśli o zarobkach, że dla niego najważniejszy jest klub, że gra dla kibiców.
Skończył karierę na dobre. Z murawy zszedł jako zwycięzca i człowiek honoru. Kibice Bayeru oklaskiwali go na stojąco, koledzy płakali. On sam również uronił parę łez gdy na BayArena zgasły światła i rozległ się dźwięk pieśni "You'll never walk alone", której słowa widownia wyśpiewywała na cześć człowieka, który swoje serce oddał Bayerowi Leverkusen.
Niesamowity zawodnik. Będzie mi go brakowało, lecz wierzę, że jeszcze do świata futbolu wróci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz