piątek, 29 stycznia 2010

010. Happy hour!

{Empire of the Sun - Tiger by my side}
W grudniu minionego roku Metal Hammer zorganizował następującą akcję: na stronie fanklubu Feuerrader użytkownicy forum mogli wymyślić dwa pytania, które później miały zostać zadane jednemu z członków zespołu Rammstein. Spośród nich redakcja miała wybrać kilka najlepszych.
W gazecie znalazło się MOJE pytanie. Mało tego. Odpowiedział na nie RICHARD. Czyż nie obłędnie zaczęłam swoje ferie zimowe?

A pytanie prezentuje się następująco:
Zdarza się Wam słuchać własnych płyt, czy nagrywacie je, gracie na koncertach i macie ich dość?
Gdy jesteśmy w trakcie nagrywania, rzeczywiście dużo słucham naszej muzyki. Analizuję ją i wsłuchuję się w melodię, by wychwycić szczegóły. Gdy już płyta jest gotowa, jestem z reguły tak przesiąknięty tą muzyką, że mam jej dosyć. Jednak gdy idę na poranny jogging i akurat jakiś nasz kawałek znajdzie się na moim przenośnym odtwarzaczu, nie mam odruchu obronnego i nie przestawiam na następny numer.

Szczerze mówiąc właśnie takiej odpowiedzi się spodziewałam, ale sam fakt, że Richard odpowiedział na MOJE pytanie, podnosi mi morale. Zdecydowanie.

Kocham ten zespół. Mówiłam to już kiedyś?

Na zakończenie chciałam rzec, że jedyne, na co mam ochotę, to spanie, jedzenie, picie, palenie, słuchanie muzyki i czytanie Kinga. I w międzyczasie ślinienie się do fajnych facetów.
To przykre.

Już czuję zapach nowej płyty Hayko!!!

środa, 27 stycznia 2010

009. Streets of paranoia.

{Bruce Springsteen - Streets of Philadelphia}
Jest ze mną coraz gorzej. Nie ma co ukrywać. Wydaje mi się, że widać to nawet pod moją maską dobrego i przezabawnego obywatela czwartej RP. Tak naprawdę mam wszystkiego dość, jestem na skraju wyczerpania. Doszły do tego bezsenne noce - zaczęło się od niewinnych pobudek o 2-3 w nocy przez ostatnie dziesięć lat. Dwa tygodnie wolnego, których zapach już doskonale czuję, są dla mnie zbawieniem. Muszę poukładać sobie pewne sprawy, dojść do siebie. I chyba jednak wybiorę się do psychologa, bo nie mogę dłużej się tak męczyć.

{The Clash - London Calling}
Zima psuje mój i tak już nie najlepszy nastrój. Gdyby ta pora roku mogła przybrać ludzką postać, realnie bym zabiła. Ile można umierać z zimna, trzęsąc się na pieprzonym przystanku autobusowym linii 53 czy siedząc w równie kurewsko pieprzonej sali od polskiego i czuć, jak powolutku zamarzają kolejne części ciała? W dodatku ten śnieg... demotywuje mnie.

Czy ja zawsze muszę zacząć rok od stanu przeddepresyjnego?!

sobota, 23 stycznia 2010

008. Paper gangsta.

{The Clash - London Calling}
Wiem nie od dziś, że jestem uzależniona od facetów. Moje życie będzie ciężkie i nigdy z żadnym mężczyzną nie zwiążę się na stałe, bo uwielbiam płeć przeciwną i nie dam rady zostać przy jednym partnerze. Nie ma nawet takiej opcji.
Ale kiedy facet ma oczy, od których nie mogę oderwać wzroku i totalnie mnie one hipnotyzują, jestem w stanie zrobić dla ich właściciela WSZYSTKO. Łącznie z rodzeniem dzieci i robieniem zakupów. Nawet obiad ugotuję.
Takie oczy ma John Cusack. Pies jeden.

sobota, 16 stycznia 2010

007. Pochmurne niebo im na głowy się nie zwali.

{Hayko Cepkin - Bertaraf et, a teraz Emigrate - Face down}
Mam STRASZNY pociąg do wszystkiego, co mroczne, przerażające i okrutne.
Jakoś tak wyszło i nic na to nie poradzę. Można się więc domyślić, że książki, które posiadam, prawią o duchach, mordercach i wampirach. Filmy zresztą też. Także nic mnie specjalnie nie rusza, nie boję się, a jedynie dopinguję złym stronom mocy.
Ale po obejrzeniu "Paranormal Activity" mój strach się objawił.

{Fall Out Boy - Beat it}
I niby ten film nawet nie jest oparty na cholernych autentycznych wydarzeniach. Po prostu facet wziął kamerę, dał jakiejś pierwszej lepszej parze i kazał im kręcić. Za produkcję zapłacił piętnaście tysięcy dolców, zarobił sto tysięcy razy tyle. Są opinie, że to banalne, nudne kino.
Opinie ludzi, którzy całe życie srają w gacie podczas oglądania czterdziestej drugiej części "Piły" czy "Hostelu", o zgrozo. No właśnie, co oni wiedzą o strachu?

Dlaczego ten durny film sprawił, że przez pierwsze dwie noce miałam schizy? Bo tam NIC nie jest pokazane. Po prostu słychać w nocy kroki po schodach, żyrandol się kiwa, nagle zapala się światło, drzwi się zamykają. Niby nic, a jednak wtedy człowiekowi odbija najbardziej. Nie wtedy, gdy stoi przed nim pseudo zjawa z przepołowioną głową, a wtedy, gdy widzi, że coś się dzieje, a on nie wie, co jest przyczyną. Nie dostrzega niczego, prócz dziwnych zjawisk. Czuje wtedy niepokój. I właśnie TAKIE filmy naprawdę mogą przestraszyć.
Niedługo do kin wejdzie sequel. Nie sądzę, bym miała ochotę przeżywać to jeszcze raz. Ale znając życie i tak się wybiorę na seans, bo pomimo wszystko warto.

APEL DO WSZYSTKICH REŻYSERÓW, KTÓRZY EFEKTY SPECJALNE ZDOBIĄ FABUŁĄ, A NIE NA ODWRÓT, I WYDAJĄ MILIARDY NA SWOJE CHOLERNIE KRETYŃSKIE FILMY:
cmoknijcie Peliego w pompkę, hahaha!

PS. Na ikonce John Cusack, aktor grający główną rolę w "1408". Kocham ten film całym swoim serduszkiem. Aktora zresztą też.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

006. Tiger by my side.

{Murat Boz - Gümbür Gümbür. Uwielbiam}
Boże, ależ miałam przez weekend emo nastrój. Jednak minął (mam nadzieję, że bezpowrotnie) i generalnie moje herzucho przepełnione jest radością, miłością i szczęściem.
Wydaje mi się, że duża w tym zasługa pana widniejącego na ikonce. To Sam Worthington. Poznajcie się. Sam jest bardzo sympatycznym człowiekiem i jego uradowana twarz cieszy mnie niezmiernie. Właśnie tak. A niedługo do kin wchodzi "Clash of the Titans" i tak się składa, że ten jegomość gra w tym filmie główną rolę. Tak, wybiorę się na to do kina, pomimo iż w dupsku mam tego typu produkcje. Miłość wymaga poświęceń. Tak, poświęcę się. Poza tym będzie to uciecha dla mych oczu.
Obawiam się, że będę mieć niedostateczny z chemii, ale jakoś niespecjalnie mnie to rusza. Hm.
Dupsko.

Ja
chcę
już
ferieeeee
!!!

sobota, 9 stycznia 2010

005. Wollt ihr das bett in flammen sehen?

To mnie kiedyś zniszczy.







Albo i nie.

piątek, 8 stycznia 2010

004. Tylko zrozumcie, kiedy...

{Coma - Leszek Żukowski}
Czasami wolę być zupełnie sam

Niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
Czasami wolę to niż czułość waszych obcych rąk
Posiadam wiarę w niemożliwą moc
Potrafię jeśli chcę rozświetlić mrok
Mogę poruszyć was na kilka chwil
Tylko zrozumcie kiedy zechcę znowu sobą być

Ile razy słucham "Leszka Żukowskiego", tyle razy dochodzi do mnie, że ta piosenka jest w stu procentach o mnie.


Generalnie dopadła mnie jakaś pieprzona chandra. Od dłuższego czasu nie dostaję tego, czego chcę i z kolejnym dniem przybija mnie to jeszcze bardziej. Mam ochotę zakopać się w jakimś bardzo głębokim dole i już z niego nie wychodzić.

Są momenty, kiedy naprawdę siebie nienawidzę.


This ship is sinking
Is there hope for us?



Wyrzuciłabym wszystko, dosłownie WSZYSTKO, z siebie w tym miejscu, ale nie lubię otwierać się przed ludźmi. Przykro mi.

wtorek, 5 stycznia 2010

003. Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały.

{Emigrate - Emigrate. Mrau}
Może to puste i ślepe patrzenie na świat, rzeczywistość i wszystko inne, ale moim życiowym celem jest zaistnieć. Tak, chcę być osobą medialną. Nie ważne, czy jako genialna, utalentowana gitarzystka kapeli, która zrewolucjonizowała rynek muzyczny, czy aktorka głupawych horrorów, czy może też wybitna poetka. Mają o mnie mówić. Co jem, gdzie chodzę na piwo, jakie płatki śniadaniowe kupuję. Czytając wczoraj o moim ulubionym zespole, jakim bezsprzecznie jest Rammstein, natrafiłam na wypowiedź Richarda, która brzmiała: "jeśli o tobie nie mówią, nie istniejesz". I pewna rzecz mi się przypomniała.

Mieszkam w wysokiej wieży, ona mnie obroni
Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic
Palą się na stosie moje ideały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

Z tymi słowami przy sercu dojdę do celu. Muszę. Inaczej zginę pod mostem z rozpaczy nad swoim nędznym losem - zdradzi mnie mąż prawnik, urodzę siódemkę dzieci i zwolnią mnie z pracy.
A do tego nie mogę dopuścić. NIGDY.


{Rammstein - Spring}
Dowiedziałam się, że Kruspe wcale nie wstydzi się swojego głosu i bardzo, bardzo, ale to BARDZO chce zaplanować koncert formacji Emigrate, jednak NIESTETY uniemożliwia mu to trasa z Rammstein. A dał mu ktoś kiedyś w twarz?

{Kult - Polska.
Realia lat siedemdziesiątych wciąż żywe}
Po obejrzeniu naprawdę zabawnego filmu pod tytułem "Lustra" (mnie naprawdę te paskudztwa nie obrzydzają) zaczął mnie prześladować mężczyzna grający głównego bohatera - niejaki pan Kiefer Sutherland. Podobno bardzo sławny i szanowany aktor - ja tam nie wiem, z aktorów to tylko Ala Pacino i Gabriela Byrne'a kojarzę, hehe. W każdym razie gdzie się nie ruszyłam, wszędzie widziałam jego twarz - w telewizji, w sklepie, ściągając "Pitbulla", jedząc konserwę z puszki. Przerażające. To wszystko minęło dopiero po tym, gdy się naprawdę zdenerwowałam i przeczytałam o nim co nieco na filmwebie. Otóż okazało się, że facet - prócz posiadania zacnych tatuaży (jeden, na wewnętrznej części przedramienia, ma naprawdę śliczny*.*) - kręci teledyski rockowym kapelom, promuje nowe zespoły, a zajebiście znana firma produkująca gitary, tj. Gibson, stworzyła gitarę na jego cześć. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co miały dać mi te informacje, ale przyznam, że byłam pod lekkim wrażeniem. Facet osiągnął cel - zainteresował mnie. Mam jednak nadzieję, że odczepił się ode mnie na dobre. Niech Allah ma go w swej opiece.

{Polakreis 18 - Allein Allein. Urocza piosenka}
I mam jeszcze trzy sprawy do ludu.

1) Kupiłam dzisiaj Machinę. Stwierdziłam, że wezmę wersję bez filmu. Gdy już zapłaciłam za swój ukochany magazyn, okazało się, że był to film o faszystach. Zdenerwowało mnie to ostro. Teraz mogę się jedynie cmoknąć w swojego głupiego zada.

2) Obejrzałam Avatar. Nie żałuję, Worthingtona na wielkim ekranie nigdy za wiele. Ale sam film ani pod względem fabularnym, ani wizualnym mnie nie zachwycił. Takie sobie kolejne sajęsfykszyn. Teraz szykuję się na Holmesa, moją ulubioną postać związaną z detektywistyką zaraz za Gilbertem Grissomem. Przepraszam Maca Taylora, on jest na miejscu trzecim.

3) Zakochałam się w Szekspirze. Właśnie czytam Makbeta, później wezmę się za Hamleta. Ale muszę jeszcze przeczytać Wywiad z wampirem, który czeka na mnie spoglądając smutnie z mej prywatnej biblioteczki.
I oczywiście jestem w połowie Rozbitego okna. Czy ja nie mogę czytać na raz tylko jednej książki?

{Empire of the Sun - We are the people}
Na zakończenie powiem, że pieśń ta przypomina mi mój powrót do Szczawnicy z Zakopanego. Pamiętam jak dziś - rodziciel słuchał tej śmierdzącej Eski Rock i żem ten utwór usłyszała. Aż słuchawki (w których darł się mój misiaczeQ Lindemann) zdjęłam, aby tego cudeńka posłuchać. Zapisałam po kryjomu nazwę zespołu, a tata mnie na tym nakrył i stwierdził, że jemu również się "We are the people" podoba. Po czym skręcił w nie tę stronę, co trzeba i musieliśmy zawracać, hie hie. Przechodząc do meritum: chcę wrócić do Szczawnicy. CHOLERNIE TEGO PRAGNĘ!!!

poniedziałek, 4 stycznia 2010

002. Alles Gute zum Geburtstag, Till!

{Rammstein - Haifisch. Teledysk chłopcy do tego robią}
Dzisiejsza notka poświęcona będzie człowiekowi, który - wraz ze swoimi zacnymi kolegami - zmienił moje życie. No, może przesadzam, ale mimo wszystko miłość do Rammstein znacząco wpłynęła na moją osobę.
Jednak do rzeczy. Till - bo o nim mowa - ma dzisiaj urodziny. Chłopak (ha-ha-ha) kończy właśnie czterdziesty siódmy rok swojego życia. Można by pomyśleć, że już dawno jest na emeryturze, siedzi w domu i pochłania duże ilości chipsów oglądając serial pod tytułem "Miłość w Berlinie" (w którym to gra niejaki Richard [Hisiahd :D] - serdecznie pozdrawiam!). Jego fenomen polega właśnie na tym, że tego nie czyni. Wręcz przeciwnie - to cholerny wulkan energii. Na scenie skacze, krzyczy, turla się, przytula kolegów, tańczy pogo. I generalnie zazdroszczę mu tej motoryczności w tak podeszłym wieku, bo ja mając naście lat męczę się wchodząc na czwarte piętro swojego bloku czy po prostu robiąc cokolwiek, co wymaga większego wysiłku fizycznego i psychicznego również.
Faktycznie rzadko o nim wspominam, zachwycam się jedynie tym psem Richardem, co to maluje oczy czarną kredką, przylizuje kłaki, opowiada bajki o sześciu kapitanach i udaje, że umie śpiewać. Jednak przyznam szczerze, że jeśli chodzi o Rammstein, najbardziej intryguje mnie właśnie Lindemann. Fascynuje i przeraża jednocześnie. Na scenie jest brutalny, ostry, wręcz zwierzęcy, natomiast poza nią to uroczy facet z łagodnym, cichutkim, anemicznym głosem.
Dla mnie przede wszystkim jest prawdziwym artystą. Czytam jego teksty z cieknącą śliną, lecą mi łzy, serce bije, przeżywam każde słowo. Nawet, kiedy śpiewa "you've got a pussy, I have a dick", bo wiem, jestem przekonana, mam pewność, że ten durny, tandetny, prostacki tekst MA SENS i UKRYTY PRZEKAZ (bynajmniej nie chodzi tu o uprawianie namiętnego seksu, ale wierzę, że to już wiecie). Dodać trzeba do tego fakt, że facet ma po prostu niesamowity głos. I pomyśleć, że kiedyś grał na perkusji, a swego czasu nawet na gitarze elektrycznej...

{Rammstein - Sonne. Palpitacja serca}
Tak, Till Lindemann to charakterystyczna postać. Nie wyobrażam sobie bez niego R+ i on doskonale o tym wie. A więc, drogi kolego, czego Ci życzę? Przede wszystkim:
  • spokojnej starości - wiem, że Ci do niej jeszcze daleko, ale coś tam przebąkiwałeś ostatnio, że chętnie byś się zamknął na tej swojej wsi, bo Cię trochę ten szałbyznes męczy;
  • aby Richard nie miał tak radykalnego poglądu na świat - wiem, że to wkurzające;
  • aby Paul nadal miał ucieszoną twarz 24/7;
  • by Twoja przyjaźń z biednym Flake trwała, bo jest wzruszająca (tylko nie podpalaj go za wiele w tej wannie, jeszcze mu krzywdę zrobisz);
  • aby Twoja mama nadal była Waszą fanką!;
  • grania w Rammstein do setki niczym The Rolling Stones (czego życzę przede wszystkim sobie, hie hie);
  • takich zajebistych fanów, jak ja (haha, złudne nadzieje);
  • dużo radości z tego, co robisz - wierzę, że już ją czerpiesz, śpiewając z tymi głąbami, aczkolwiek pozytywnych emocji nigdy za wiele;
  • nie mijającej weny;
  • pociechy z córki, która mam nadzieję, że namiętnie słucha zespołu tatusia;
  • nie czerpania inspiracji z butelki wina, jak to było z "Roter sand".
I wiedz, drogi chłopcze, że będziesz gościł w moim herzuszku na zawsze.

PS. Obiecuję, że przeczytam Twój tomik poezji. Przyrzekam z ręką na sercu!
PS2. Ale nadal przeraża mnie to, że choć jesteś lirycznym geniuszem, tekst do piosenki, który jest dla mnie najważniejszy na świecie i mam zamiar sobie go wytatuować, napisał ten suchar Richard. AKURAT TĘ PIEŚŃ!!!

niedziela, 3 stycznia 2010

001. Nowy rok, nowe życie?

{The Cure - This Twilight Garden. Zakochałam się w tej pieśni od pierwszego usłyszenia, a co więcej - natknęłam się na nią zupełnie przypadkowo, oglądając jakąś zbitkę wywiadów z Richardem}
Kolejny blog. Nie wiem, dlaczego nie potrafię wytrzymać jak każdy normalny człowiek przy jednym. Może ma to coś wspólnego z moim uzależnieniem od wszelkiego typu zmian. W każdym razie mam nadzieję i wierzę z całego serca, że ten dziennik, że to tak nazwę, będzie wyjątkowy i nie da mi powodów do kolejnej zmiany adresu.
Co do nazwy, jest to zbitka języka niemieckiego oraz angielskiego i znaczy mniej więcej "co to za muzyka", w każdym razie to mój schizofreniczny mózg miał na myśli. No, jeśli wszystko jest już jasne, przystępuję do notki.

Nadszedł nowy, świeży, pełen niespodzianek (w postaci pułapek lub nagród) rok. Ten miniony zaliczam do quasi-udanych. Niby coś się działo, a tak naprawdę moje życie wciąż jest niepoukładane, chaotyczne i bez celu. Obawiam się, że w roku 2010 wciąż będę robić jedno wielkie nic. Nie nauczę się grać na gitarze, nie zdam z chemii, nie rzucę palenia, nie przestanę pić hektolitrami napojów z wysoką zawartością kofeiny, nie przestanę również słuchać dniami i nocami Rammstein, czytać nałogowo książek kryminalnych, siedzieć przed monitorem, pisać nałogowo 69666 SMSów dziennie, mieć bałaganu w szafie, nie sprzątać w pokoju, wkładać papierków od cukierków/ciastek/chipsów do szuflad w biurku, wdawać się w awantury, używać niecenzuralnych słów, a nawet nie odrabiać zadań domowych. Taka jest rzeczywistość, ale powiem szczerze, że czuję się z tymi swoimi niedoskonałościami bardzo dobrze. Więc czy warto coś zmieniać?
Jedyne, co mnie trapi, to to, co będzie później. W tym momencie powinnam sumiennie uczyć się na jutrzejsze zaliczenie z chemii, bo od tego między innymi zależy, czy będę mieć niedostateczny na semestr, czy nie. A co robię? Piszę bloga, piję colę, palę papierosa, jem niedobre ciastko. To trochę smutne.

{Rammstein - Zerstören. Uwielbiam solo pana Kruspe}
Układanie listy postanowień jest zbędnę, bo - jak zwykle - nie wypełnię nawet jednego. Chociaż jakby się tak dobrze zastanowić, może moim błędem jest skazywanie wszystkiego na porażkę? Hm. W takim razie co chcę zmienić? Na pewno marzę o tym, by przyłożyć się do nauki języka niemieckiego (mojej życiowej miłości baj de łej), namiętnie czytać wszystkie niemieckie teksty, jakie wpadną mi w rękę i zasypiać z nauczonymi dziesięcioma słówkami dziennie. Domyślam się jednak, że to w stu procentach nie wypali, więc moje postanowienie numer jeden brzmi: częściej zaglądać do podręcznika od niemieckiego i czasem zajrzeć na jakąś ciekawą niemiecką stronę, próbując zrozumieć cokolwiek z tego, co tam napisano. Idąc dalej, chciałabym wreszcie opanować umiejętność gry na gitarze (którą posiadam pół roku, a nadal moim popisowym numerem jest intro do "Nothing else matters" i "Sun of the blue sky" - zawsze to lepsze, niż nic, ale po pół roku?!). Obecnie dotykam ją tylko w momencie, gdy trzeba ją oczyścić z kurzu. To niedorzeczne, absurdalne i karygodne. W związku z tym postanowienie numer dwa: nauczyć się grać na gitarze na poziomie co najmniej podstawowym. Kolejnym moim problemem jest fakt, że nie umiem zorganizować sobie czasu. Najzwyczajniej w świecie bezmyślnie go tracę. Ma to też związek z moim wybitnym lenistwem oczywiście. A więc postanowienie numer trzy wygląda następująco: od czasu do czasu zamiast leżeć brzuchem do góry, zająć się czymś ambitnym typu nauczenie się na matematykę, odrobienie zadania z angielskiego czy czytanie jednej książki zamiast siedmiu naraz.
Myślę, że jak na jeden rok tyle wystarczy, bo jeszcze się zmęczę i będzie problem. Oby tylko coś z tych postanowień faktycznie wyszło. Wyniki za rok.

{Orgasm Death Gimmick - Boom box. Najlepsza mieszanka reggae z punk rockiem (i chyba jedyna), jaką słyszałam}
W tym momencie powinnam szykować się do jutrzejszego powrotu do szkoły. I nauczyć się wreszcie tej pieprzonej chemii. Więc chyba to uczynię, coby zacząć wypełniać moje postanowienia na rok 2010, aby ten był owocny.
Ta.