
Dzisiejsza notka poświęcona będzie człowiekowi, który - wraz ze swoimi zacnymi kolegami - zmienił moje życie. No, może przesadzam, ale mimo wszystko miłość do Rammstein znacząco wpłynęła na moją osobę.
Jednak do rzeczy. Till - bo o nim mowa - ma dzisiaj urodziny. Chłopak (ha-ha-ha) kończy właśnie czterdziesty siódmy rok swojego życia. Można by pomyśleć, że już dawno jest na emeryturze, siedzi w domu i pochłania duże ilości chipsów oglądając serial pod tytułem "Miłość w Berlinie" (w którym to gra niejaki Richard [Hisiahd :D] - serdecznie pozdrawiam!). Jego fenomen polega właśnie na tym, że tego nie czyni. Wręcz przeciwnie - to cholerny wulkan energii. Na scenie skacze, krzyczy, turla się, przytula kolegów, tańczy pogo. I generalnie zazdroszczę mu tej motoryczności w tak podeszłym wieku, bo ja mając naście lat męczę się wchodząc na czwarte piętro swojego bloku czy po prostu robiąc cokolwiek, co wymaga większego wysiłku fizycznego i psychicznego również.
Faktycznie rzadko o nim wspominam, zachwycam się jedynie tym psem Richardem, co to maluje oczy czarną kredką, przylizuje kłaki, opowiada bajki o sześciu kapitanach i udaje, że umie śpiewać. Jednak przyznam szczerze, że jeśli chodzi o Rammstein, najbardziej intryguje mnie właśnie Lindemann. Fascynuje i przeraża jednocześnie. Na scenie jest brutalny, ostry, wręcz zwierzęcy, natomiast poza nią to uroczy facet z łagodnym, cichutkim, anemicznym głosem.
Dla mnie przede wszystkim jest prawdziwym artystą. Czytam jego teksty z cieknącą śliną, lecą mi łzy, serce bije, przeżywam każde słowo. Nawet, kiedy śpiewa "you've got a pussy, I have a dick", bo wiem, jestem przekonana, mam pewność, że ten durny, tandetny, prostacki tekst MA SENS i UKRYTY PRZEKAZ (bynajmniej nie chodzi tu o uprawianie namiętnego seksu, ale wierzę, że to już wiecie). Dodać trzeba do tego fakt, że facet ma po prostu niesamowity głos. I pomyśleć, że kiedyś grał na perkusji, a swego czasu nawet na gitarze elektrycznej...
{Rammstein - Sonne. Palpitacja serca}
Tak, Till Lindemann to charakterystyczna postać. Nie wyobrażam sobie bez niego R+ i on doskonale o tym wie. A więc, drogi kolego, czego Ci życzę? Przede wszystkim:
- spokojnej starości - wiem, że Ci do niej jeszcze daleko, ale coś tam przebąkiwałeś ostatnio, że chętnie byś się zamknął na tej swojej wsi, bo Cię trochę ten szałbyznes męczy;
- aby Richard nie miał tak radykalnego poglądu na świat - wiem, że to wkurzające;
- aby Paul nadal miał ucieszoną twarz 24/7;
- by Twoja przyjaźń z biednym Flake trwała, bo jest wzruszająca (tylko nie podpalaj go za wiele w tej wannie, jeszcze mu krzywdę zrobisz);
- aby Twoja mama nadal była Waszą fanką!;
- grania w Rammstein do setki niczym The Rolling Stones (czego życzę przede wszystkim sobie, hie hie);
- takich zajebistych fanów, jak ja (haha, złudne nadzieje);
- dużo radości z tego, co robisz - wierzę, że już ją czerpiesz, śpiewając z tymi głąbami, aczkolwiek pozytywnych emocji nigdy za wiele;
- nie mijającej weny;
- pociechy z córki, która mam nadzieję, że namiętnie słucha zespołu tatusia;
- nie czerpania inspiracji z butelki wina, jak to było z "Roter sand".
PS. Obiecuję, że przeczytam Twój tomik poezji. Przyrzekam z ręką na sercu!
PS2. Ale nadal przeraża mnie to, że choć jesteś lirycznym geniuszem, tekst do piosenki, który jest dla mnie najważniejszy na świecie i mam zamiar sobie go wytatuować, napisał ten suchar Richard. AKURAT TĘ PIEŚŃ!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz