
Może to puste i ślepe patrzenie na świat, rzeczywistość i wszystko inne, ale moim życiowym celem jest zaistnieć. Tak, chcę być osobą medialną. Nie ważne, czy jako genialna, utalentowana gitarzystka kapeli, która zrewolucjonizowała rynek muzyczny, czy aktorka głupawych horrorów, czy może też wybitna poetka. Mają o mnie mówić. Co jem, gdzie chodzę na piwo, jakie płatki śniadaniowe kupuję. Czytając wczoraj o moim ulubionym zespole, jakim bezsprzecznie jest Rammstein, natrafiłam na wypowiedź Richarda, która brzmiała: "jeśli o tobie nie mówią, nie istniejesz". I pewna rzecz mi się przypomniała.
Mieszkam w wysokiej wieży, ona mnie obroni
Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic
Palą się na stosie moje ideały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Z tymi słowami przy sercu dojdę do celu. Muszę. Inaczej zginę pod mostem z rozpaczy nad swoim nędznym losem - zdradzi mnie mąż prawnik, urodzę siódemkę dzieci i zwolnią mnie z pracy.
A do tego nie mogę dopuścić. NIGDY.
{Rammstein - Spring}
Dowiedziałam się, że Kruspe wcale nie wstydzi się swojego głosu i bardzo, bardzo, ale to BARDZO chce zaplanować koncert formacji Emigrate, jednak NIESTETY uniemożliwia mu to trasa z Rammstein. A dał mu ktoś kiedyś w twarz?
{Kult - Polska. Realia lat siedemdziesiątych wciąż żywe}
Po obejrzeniu naprawdę zabawnego filmu pod tytułem "Lustra" (mnie naprawdę te paskudztwa nie obrzydzają) zaczął mnie prześladować mężczyzna grający głównego bohatera - niejaki pan Kiefer Sutherland. Podobno bardzo sławny i szanowany aktor - ja tam nie wiem, z aktorów to tylko Ala Pacino i Gabriela Byrne'a kojarzę, hehe. W każdym razie gdzie się nie ruszyłam, wszędzie widziałam jego twarz - w telewizji, w sklepie, ściągając "Pitbulla", jedząc konserwę z puszki. Przerażające. To wszystko minęło dopiero po tym, gdy się naprawdę zdenerwowałam i przeczytałam o nim co nieco na filmwebie. Otóż okazało się, że facet - prócz posiadania zacnych tatuaży (jeden, na wewnętrznej części przedramienia, ma naprawdę śliczny*.*) - kręci teledyski rockowym kapelom, promuje nowe zespoły, a zajebiście znana firma produkująca gitary, tj. Gibson, stworzyła gitarę na jego cześć. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co miały dać mi te informacje, ale przyznam, że byłam pod lekkim wrażeniem. Facet osiągnął cel - zainteresował mnie. Mam jednak nadzieję, że odczepił się ode mnie na dobre. Niech Allah ma go w swej opiece.
{Polakreis 18 - Allein Allein. Urocza piosenka}
I mam jeszcze trzy sprawy do ludu.
1) Kupiłam dzisiaj Machinę. Stwierdziłam, że wezmę wersję bez filmu. Gdy już zapłaciłam za swój ukochany magazyn, okazało się, że był to film o faszystach. Zdenerwowało mnie to ostro. Teraz mogę się jedynie cmoknąć w swojego głupiego zada.
2) Obejrzałam Avatar. Nie żałuję, Worthingtona na wielkim ekranie nigdy za wiele. Ale sam film ani pod względem fabularnym, ani wizualnym mnie nie zachwycił. Takie sobie kolejne sajęsfykszyn. Teraz szykuję się na Holmesa, moją ulubioną postać związaną z detektywistyką zaraz za Gilbertem Grissomem. Przepraszam Maca Taylora, on jest na miejscu trzecim.
3) Zakochałam się w Szekspirze. Właśnie czytam Makbeta, później wezmę się za Hamleta. Ale muszę jeszcze przeczytać Wywiad z wampirem, który czeka na mnie spoglądając smutnie z mej prywatnej biblioteczki.
I oczywiście jestem w połowie Rozbitego okna. Czy ja nie mogę czytać na raz tylko jednej książki?
{Empire of the Sun - We are the people}
Na zakończenie powiem, że pieśń ta przypomina mi mój powrót do Szczawnicy z Zakopanego. Pamiętam jak dziś - rodziciel słuchał tej śmierdzącej Eski Rock i żem ten utwór usłyszała. Aż słuchawki (w których darł się mój misiaczeQ Lindemann) zdjęłam, aby tego cudeńka posłuchać. Zapisałam po kryjomu nazwę zespołu, a tata mnie na tym nakrył i stwierdził, że jemu również się "We are the people" podoba. Po czym skręcił w nie tę stronę, co trzeba i musieliśmy zawracać, hie hie. Przechodząc do meritum: chcę wrócić do Szczawnicy. CHOLERNIE TEGO PRAGNĘ!!!
Dla mnie właśnie aktorstwo w Avatarze niemal nie istniało. Oczywiście, ta technika na pewno pozwoliła na ulepszenie, większą kontrolę nad grą aktorów, ale mimo to... Zwłaszcza ta jego dziewczyna była drewniana.
OdpowiedzUsuńAle komandos istotnie fajny, ja w ogóle lubię w filmach takie charaktery (pod pewnymi względami miałam skojarzenia z Landą z Bękartów wojny :D).
Też nie żałuję, że poszłam, może za jakiś czas ten film będzie kultowy (na razie ma tylko mnóstwo ultrasów wściekle atakujących każdego, kto się nad Avaterem nie spuszcza z zachwytu, brzydko mówiąc).
O tak, zwłaszcza, że całe wieki nie byłam na kostiumowym filmie w kinie.
"jeśli o tobie nie mówią, nie istniejesz" - nieco podłe słowa, ale niestety chyba prawdziwe.
Też lubię Szekspira. Jakoś jego o wiele lepiej mi się czyta, niż polskie dramaty.