
Szczerze mówiąc trzy rzeczy trzymają mnie przy życiu:
1. muzyka, którą namiętnie słucham 24/7,
2. kawa,
3. myśl o tym, że niedługo pojadę do Turcji i będę najszczęśliwszą osobą na tym świecie.
Cała reszta jest szarą rzeczywistością, której szczerze mówiąc mam dosyć. Czasem mam ochotę zasnąć i się już nie obudzić.
Ale gdy pomyślę sobie, że wszelkie zło zostanie mi wynagrodzone, oddalam się od tej złej myśli, włączam płytę Hayko i wlewam w siebie ogromną ilość kawy. Sypanej. Bez cukru. Bardzo mocnej. Tak. Do tego ostatnio lubiane przeze mnie westy lighty i mogę żyć dalej.
{Hayko Cepkin - Gelin Olmuş}
Obecnie powinnam uczyć się na jutrzejszy sprawdzian z WOSu, o którym przypomniałam sobie jakieś 15 minut temu, ale szczerze mówiąc cholernie mi się nie chce. Jedyne, na co mam ochotę, to kawa (ale na nią już za późno), gorąca kąpiel (ale moim rytuałem jest poranny prysznic), ciepła pościel (pod którą i tak jest mi kurewsko zimno) oraz papieros (o którym w chwili obecnej mogę sobie jedynie pomarzyć). Chyba rozłożę łóżko i obejrzę Fringe'a. Nie lubię zmuszać się do czegokolwiek, także WOS musi poczekać. Niestety.
A Hayko nową płytą przerósł samego siebie. Zachwycił mnie, co zdarza się bardzo rzadko, bo jestem wybredna. Nie sądzę, by ktoś w przeciągu kolejnych trzech lat nagrał lepszy album.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz