piątek, 12 lutego 2010

012. Kruca bomba.

{Rammstein - Stein um Stein}
Koniec ferii działa na mnie destrukcyjnie. Poziom mojego rozleniwienia osiągnął już szczyt i szczerze mówiąc ogromnym wysiłkiem z mojej strony było wstanie z łóżka i napisanie tego. Na myśl, że w poniedziałek obudzę się (o ile w ogóle zasnę) o 5:30, robi mi się niedobrze, żołądek odmawia posłuszeństwa.
Przy jako takim życiu utrzymują mnie cztery rzeczy: herbata, którą piję hektolitrami (bo nie mam niczego innego w domu - nie chce mi się iść do sklepu), książka, "Fringe" (serial, który ostatnio nałogowo męczę; główni bohaterowie [tj. Peter i Olivia], pomijając Waltera, który najwidoczniej się już nie zmieścił, widnieją na ikonce) oraz muzyka Rammstein. O, właśnie w głośnikach rozbrzmiewa cudowna solówka Richarda. Na którego zresztą jestem obrażona.

{Rammstein - Ohne dich. Bardzo śmieszne, naprawdę, akurat teraz musiało się to włączyć? Jestem pewna, że Kruspe maczał w tym paluchy}
Tak, obraziłam się na ulubionego członka (hehe, kłopotliwe słowo) zespołu. Może nie tyle obraziłam, co zaczął mnie do siebie zniechęcać. Przed nagrywaniem LIFAD to był zupełnie inny człowiek. Nikt specjalnie się na niego nie skarżył. On sam nie psuł atmosfery w zespole. Był zabawny, uroczy, beztroski. Po prostu wzbudzał niesamowitą sympatię.
No właśnie, tak było kiedyś. Teraz nie mogę go słuchać, a i z patrzeniem jest coraz gorzej. Może najpierw o słuchaniu. Porównując wywiady z roku... dajmy na to 2006 i 2009/2010 (z naciskiem na 2010) widać ogromne różnice. W starszych wywiadach Richard miał zawsze coś ciekawego do powiedzenia, dużo się śmiał, miał taki przyjemny sposób wymawiania słów. W obecnych mówi tak cholernie arogancko, jakoś dziwnie akcentuje i nie chodzi tu o jego zamerykanizowanie. Muszę przyznać, że akcent amerykański opanował do perfekcji, mówi lepiej niż rodowity obywatel USA. Jestem ciekawa, czy pamięta, co to niemiecki (bo wybaczcie, ale odkąd rozpoczęła się nawałnica nowych wywiadów, nie było ani jednego z Ryśkiem mówiącym po dojczlandzku). Ale mniejsza o to. Te jego gestykulowanie, to wszystko... O Boże. Że już nie wspomnę o ciągłym marudzeniu, jak mu jest źle i ile antydepresantów się już nałykał.
Wizualnie to też inny człowiek. Włosy postawione do góry poszły już w niepamięć. Teraz przylizuje kłaki używając ogromnej ilości żelu. Dobra, to jeszcze mogę jakoś przeżyć. Ale gdy widzę oczy pomalowane na czarno, czarne paznokcie i twarz niczym u niemowlęcia, to aż mnie skręca. Wszelkiej maści makijaże jeszcze rozumiem - są nieodłączną częścią wizerunku scenicznego. Ale SCENICZNEGO, nie codziennego, kurwa mać!!!
Ratuje go jedynie to, że z roku na rok jest coraz lepszym gitarzystą oraz to, że śmierdzi mi nową płytą Emigrate. Na pewno nie wyjdzie w tym roku, ale przewiduję, że za dwa, trzy latka będę się z niej cieszyć i może nawet ją kupię, jeśli będzie dobra.
O ile Richard nie dojdzie do wniosku, że niczego nie będzie, do kurwy nędzy, nagrywał, bo mu przecież struny tipsy porozwalają!!!
Przechodząc do meritum: Riczard Zi Kej stał się pizdusiem. Hoł, hoł, hoł! Świat się kończy.

{Rammstein - Wo bist du?}
Wczoraj spotkałam się z dziewczynami. Patrycja wyżaliła się, że ma wrażenie, iż jej życie jest totalnie nudne, nic się w nim nie dzieje i generalnie olaboga. Obawiam się, że odczuwam to samo. Można rzec, że to przecież nic takiego, wystarczy się ruszyć i coś z tym życiem zrobić. Ale problemem jest fakt, że łatwiej powiedzieć, trudniej tego dokonać. No bo przepraszam bardzo, jeżeli nie chce mi się nawet przełączyć paskudnego "Stirb nicht vor mir", które właśnie kaleczy moje uszy, o czymś to świadczy.

{Rammstein - Hilf mir}
Zdobyłam się na przełączenie. Sukces. Zapiszę to sobie w moim prywatnym kalendarzu. O ile będzie mi się za te parę minut chciało to uczynić.
Chciałam jeszcze dodać, że rozkminiam sens życia i powiem szczerze, że generalnie to nic z niego ludzie nie mają. No bo rozkładając je na części pierwsze wychodzi, że:
wiek od 0-7: dziecko nie ogarnia, co się wokół niego dzieje, ponadto uczy się przystosowania do świata zewnętrznego, rodzice posyłają je do żłobka/przedszkola i to tyle, jeśli o korzystanie z życia chodzi;
wiek od 8-19: szkoła. Myślę, że to mówi samo za się. Uczymy się, aby zdobyć pracę.
wiek od 19-25, 26, 27, zależnie od studiów (moja ciotka dopiero rok temu skończyła studia, bo robiła coś po magisterce; ma 28 lat): studia, jeśli obiera się taki kierunek;
kiedy ludzie pracują: no właśnie, wtedy zajmują się pracą, żeby zarobić na emeryturę, bo podczas okresu roboczego raczej się życiem nie nacieszą - szczególnie, gdy wpadnie im do głowy okropny pomysł rodzenia dzieci;
emerytura: mam tyle myśli na ten temat, że chyba ograniczę się do jednego zdania - starość nie radość, z korzystania z życia nici (zamiast wybrać się na imprezę, czeka się w kolejce od 7 rano, aby dostać się do doktora, który zbada nasze stare kości - sam seks).

Kiedy przeczytałam to, co przed chwilą nieudolnie naskrobałam, zrobiło mi się trochę smutno. Nie chcę, żeby moje życie tak wyglądało.
ALE NIE UMIEM SIĘ ZMOBILIZOWAĆ, DO KURWY NĘDZY!!!

Na domiar złego włączyła mi się bardzo smutna i dołująca piosenka R+. Nie, muszę wziąć się w garść. Dokończę pudding, wypiję ciepłą herbatę, wezmę gorącą kąpiel i włączę sobie coś przyjemnego. Na przykład Empire of the Sun. Wesołe dźwięki dadzą mi kopa. Tak.
Chyba mam dołeczeQ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz