piątek, 1 października 2010

059. Yalnız Ben.

{Bauhaus - BL's Dead)
Ostatnimi czasy po tym świecie chodzi tylko moja cielesna postać. W środku nie ma nic. Umarłam wewnętrznie. A najgorsze jest to, że nie wiem, jak zmartwychwstać. Wlokę się bez celu to tu, to tam, naiwnie myśląc, że może coś się zmieni i wrócę do siebie. Niestety w środku wciąż wieje pustką.
Zaczynam żałować pewnych rzeczy, snuć się po tym szarym świecie nie widząc w tym większego sensu. Znowu palę, słucham jeszcze bardziej dołującej mnie muzyki, zaczytuję się w smętnych książkach o beznadziejności egzystencji, a w międzyczasie popijam kawę, która zamiast pobudzać, usypia mnie. Znowu przychodzę do szkoły tylko po to, by się pokazać, wychodzę z niej wcześniej niż przewiduje to plan i ponownie obce mi jest słowo "edukacja".
Ponadto mam dosyć ludzi, którzy mnie otaczają i nie wdaję się w dyskusje z rodziną, żyję własnym, lecz wciąż zależnym od nich życiem i zastanawiam się, jak długo to wszystko będzie jeszcze trwało.
Osoba trzecia mogłaby nazwać mój stan depresją jesienną. Chciałabym, żeby miała rację. Niestety doskonale wiem, że jest inaczej.
I to mnie właśnie, kurwa mać, zajebiście boli.

piątek, 17 września 2010

058. Viva la vida!

{Sakin - Denek Hayatım}
Cholernie się boję. Przyszłości.
Bo ja chcę do Turcji. I niby taka prosta sprawa - kończę liceum, piszę maturę, wyjeżdżam do Poznania, idę na turkologię, wyjeżdżam do Turcji, tam znajduję pracę, układam sobie życie, jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.
Ale sęk w tym, że owszem, ładnie to wszystko brzmi, a w rzeczywistości szanse na dojście do celu mam nikłe. Skąd wiem, jak (i czy w ogóle) zdam maturę? Czy dostanę się na UAM? Czy będę w stanie się tam utrzymać? Czy zdołam choć w podstawowym stopniu opanować turecki język? Czy w Turcji faktycznie mi się spodoba? Czy naprawdę okaże się ona dla mnie rajem na ziemi?
Nie mam o tym najmniejszego nawet pojęcia.

Jednak siłą rzeczy turecki naród jest mi przeznaczony. Wiem to. Polska jest dla mnie formą sprawdzianu. Czy zależy mi na Turcji do tego stopnia, by zostawić wszystko i wszystkich i swoje plany układać z perspektywy definitywnego wyjazdu? Owszem. Moje miejsce było, jest i będzie w Turcji.

PS. Idę dzisiaj oblać jutrzejszy wieczór, który będzie bardzo wyjątkowy. I z podniecenia aż mnie roznosi. BOŻE. to. już. JUTRO!!!

środa, 15 września 2010

057. Müziği hisset, ruhunu gizle, İlacı al, canavarı besle!

{110 - Tuzak}
Jestem chora. To znaczy... BYŁAM chora. Nie, inaczej. Dostałam zwolnienie do dzisiaj. I generalnie moją jutrzejszą powinnością jest pójście do szkoły. Jednak ja nie czuję się na siłach, by to uczynić. O, właśnie. Poza tym wciąż mnie boli gardło. Nie wiem za bardzo, co mam zrobić, bo w sumie gorączka minęła bezpowrotnie, a ja mimo wszystko nadal czuję się chora, wyczerpana, wypluta, a moje płuca lada chwila znajdą się na podłodze. Ciekawa sprawa.
Ale nie chciałam w dzisiejszej notce polemizować na temat mojej jakże fascynującej choroby. Właściwie to... nie mam pojęcia, po co ją piszę.

I w gruncie rzeczy nie mam o czym pisać.

Znowu wzdychać do najfantastyczniejszej drużyny, jaką jest BJK?
Znowu pisać o tym, że świata poza Turcją nie widzę?
Boże, zrobiłam się wybitnie monotonna.

Chyba faktycznie zakończę tę notkę, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.

PS. A żeby podkreślić to, jaka jestem żałosna i nudna, dodam, iż jutro o 21 raczy grać mój Beşiktaş i nie omieszkam dodać, że czekam na tę chwilę z niecierpliwością i dla tej tylko myśli jeszcze na tym świecie egzystuję.
PS2. Rzuciłam palenie. Chlip, chlip...
PS3. Mój tatuaż robię W TYM TYGODNIU*.*
Rzekłam.

niedziela, 29 sierpnia 2010

056. I'm coming!

{Tears for Fears - Mad world}
O Allahu Najwyższy, zaniedbałam tego bloga strasznie. Proszę mi wybaczyć, ale wakacje zawsze zwiastują lenistwo, toteż nie za bardzo chciało mi się wytężać mózgownicy w celu napisania czegoś sensownego.
To ja może od razu podsumuję te wakacje, bo nic wielkiego już się raczej nie wydarzy, a koniec tej dwumiesięcznej laby nastąpi za dwa dni.

Najważniejszym wydarzeniem lata i obawiam się, że również roku, był spontaniczny przypływ miłości do Beşiktaşu. Naprawdę, takiego uczucia to ja jeszcze nigdy nie przeżyłam.
Celtikowi kibicuję od czterech lat. Z czego jeno raz cieszyłam się z mistrzostwa. Generalnie byłam z nimi na dobre i na złe, choć szczerze mówiąc więcej było złego niż dobrego. Nie zrażałam się, gdy mój ukochany klub przegrywał najważniejsze mecze, ośmieszał się w pucharach europejskich czy frajersko oddawał majstra Rangersom. To była (jest) moja drużyna, która nieustannie zmieniała skład, ale każdy nowo przybyły zawodnik choć w małym stopniu zdobywał moje serce - przecież był częścią wielkiej celtyckiej rodziny.
Teraz pytanie - czemu więc po czterech latach wielkiej miłości tak po prostu zaczęłam rzygać Celtikiem i oddałam kawałek serca niewiele lepszej, w dodatku tureckiej, zapchlonej i śmierdzącej drużynie? Już odpowiadam.

{Tears for Fears - Shout}
Celtic przyzwyczaił mnie do tego, że nawet bez formy zdobywa mistrzostwo. Pamiętam jak dzisiaj te łzy szczęścia, kiedy chłopcy rozgrywali ostatni mecz w sezonie na Tannadice i miał on zadecydować, do kogo trafi puchar. Oczywiście Celtic majstra zdobył, mimo że cały sezon był raczej nieudany. Wiecie, co było powodem sukcesu? Zgrany kolektyw. Co z tego, że Hesselinka wyprzedziłby nawet pięciolatek? Z McDonaldem dogadywał się idealnie - jedno podanie i bramka gwarantowana. Co z tego, że obrona wołała o pomstę do nieba? Hartley zawsze był w pogotowiu, a w razie czego tyłeczki Caldwella i McManusa ratował Boruc. Co z tego, że Robson wcale nie był tak świetnym piłkarzem, za jakiego wszyscy go uważali? Dopełniał się z Brownem. Braki w umiejętnościach ta drużyna zawsze łatała sobie wzajemnie. Co więcej, oni wszyscy byli jedną wielką rodziną. Którą zniszczył doszczętnie Tony Mowbray.
Od niego zaczęły się największe kłopoty. Celtic znowu przegrywał, ośmieszał się, przesrał mistrzostwo kraju. Ok, nieważne, trudno, przeżyłabym to, w końcu "czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham Cię". Ale największą tragedią było to, że to już NIE BYŁA ta sama drużyna. Mowbray oddał za darmo Hesselinka (za którego mogliśmy dostać nawet 7 mln funtów!), Hartleya, McManusa i Caldwella sprzedał, Nakamura chyba też miał dosyć całej sytuacji w klubie, bo odszedł do Espanyolu i o ile wcześniej byłam tą decyzją wstrząśnięta, o tyle teraz rozumiem go w stu procentach. To już nie był Celtic. To była grupa ludzi, która nawzajem skakała sobie do gardeł, wszyscy robili, co chcieli, a wyniki jakie były - wszyscy wiemy.
Myślałam, że Neil, czyli człowiek, którego zawsze kochałam, kocham wciąż i kochać będę wiecznie, będzie w stanie coś z tą drużyną zrobić, ale nawet on nie podołał. Odejście Boruca, Aidena i porażka 4-0 z Ultrechtem trafiły mnie prosto w serce. Mam już dość. Po prostu dość.
A Beşiktaş? Przyznam, że obejrzałam mecz tej drużyny tylko dlatego, że byłam ciekawa, jak radzi sobie tam Nihat. Nie od dziś wiadomo, że Nihat jest moim małym piłkarskim bogiem, który od Euro zachwycał mnie lekkością, z jaką zdobywa bramki, a poza tym to najpocieszniejsza istota we Wszechświecie. No właśnie, miałam obserwować poczynania mojego ulubieńca, jednak ta drużyna miała w sobie coś tak hipnotyzującego, że mecz oglądałam w skupieniu i z cieknącą śliną. Obiecałam sobie wtedy, że bardziej ich ogarnę.
Z kolejnymi meczami pojawiało się coraz większe uczucie. Wiedziałam, że ta drużyna jest mi totalnie przeznaczona. Od razu ich pokochałam. Poza tym BJK ma najfantastyczniejszych kibiców na świecie. Kibiców z krwi i kości, dlatego ja wciąż boję się nazwać siebie kibicem Beşiktaşu, bo jeszcze niezupełnie im dorównuję. Wszystko jednak przyjdzie z czasem.
Także dwa kluby zajmują moje serce. Boże, nawet w kwestii piłkarskiej preferuję poligamię...

{Kreş - Zaman yok}
Z Marianną doszłyśmy do wniosku, że możemy studiować turkologię razem. Moja najdroższa przyjaciółka robi sobie dwuletnią przerwę (bo w przeciwieństwie do rencistów [takich jak ja] może sobie na nią pozwolić), ja tymczasem kończę liceum. Wyjeżdżamy do Poznania, wynajmujemy mieszkanie i namiętnie uczymy się tureckiego. Co będzie dalej, chyba łatwo się domyślić. Obawiam się jednak, że czeka nas naprawdę kurewsko ciężka praca. Co więcej mogę powiedzieć? Dla Turcji wszystko.

PS. Jestem wniebowzięta, gdyż właśnie dowiedziałam się, iż jeden z moich ulubionych aktorów, to jest John Cusack, zagra Edgara A. Poe w nowej produkcji o tytule "The Raven". Mam nadzieję, że producenci wyrobią się przed końcem świata, bo ja MUSZĘ to obejrzeć.
Rzekłam.

PS2. Ach, bym zapomniała. BJK o 19:00 gra ligowy mecz z beniaminkiem ligi. Coś mi się wydaje, że mimo wszystko przegra. Kupsko. I tak ich kocham.

czwartek, 10 czerwca 2010

055. Absolutnie absurdalne.

Gawiedziowstręt.

Źle się czuję wśród tych, co otwarte już drzwi chcą wyważyć.

Mówisz mi kim mam być, w czym najlepiej mi jest do twarzy.

wtorek, 1 czerwca 2010

054. Autsajder.

{Strachy Na Lachy - Idzie na burzę, idzie na deszcz}
Konsumuję danie, które nazywa się "chop suey" i przyznam, że jest bardzo zacne. Dodam, że jest to tak zwane żarcie z paczki. Wkładam do mikrofali i głód znika. Lubię żyć w XXI wieku.

{Foals - Miami}
O ile ostatnio miałam poważny zastój w czytaniu książek, wczoraj wypożyczyłam aż trzy i jestem na nie niesamowicie napalona. Dżiz, gdyby płacili mi za czytanie, w tym momencie byłabym co najmniej milionerką.

I tak właśnie do mnie doszło, że za kilkanaście dni zaczną się Mistrzostwa Świata. A ja wciąż nie mam komu kibicować. Niemcom nie mam zamiaru, wręcz życzę im jak najgorzej. Brazylii również nie, bo choć mają bardzo fajnego bramkarza, nie zmienia to faktu, że ta reprezentacja śmierdzi. Francji nienawidzę, szczególnie po tym, co zrobiła Szkotom. Może Argentynie? Co prawda Maradona nie wziął kluczowych piłkarzy, ale to tylko zaostrzy moją ciekawość, czy sobie chłopaki poradzą. Ostatnim razem odpadli z Niemcami, mam ten mecz nagrany i kocham go z całego serca. Może teraz się odegrają? Byłaby sensacja. Włochom? Wiem, to dziwne, szczególnie po moich uczuciach do nich po finale MŚ 2006. Ale od tamtego czasu minęły cztery lata i polubiłam nie tyle reprezentację, co samych piłkarzy (bo drużyny nie miałam okazji, ponieważ nie paliło mi się do obejrzenia ich jakiegokolwiek meczu). Australii? Liczę, że będą czarnym koniem na Mundialu.
Wszystkie drużyny, na których najbardziej mi zależy, czyli Turcja, Szkocja i Chorwacja (no, i od biedy Polska) na ten turniej nie jadą. Co zrobiłam, że mnie tak Allah pokarał?

piątek, 28 maja 2010

053. Moralne salto.

{Strachy Na Lachy - Pogrzeb króla}
Czuję się beznadziejnie. Przeżuta i wypluta razy sto. 
Kurwa.

edit: No i jednak mnie wyciągnęli z domu. Od razu lepiej.

wtorek, 25 maja 2010

052. Fuck yeah.

{Strachy Na Lachy - Piła Tango}
Mam wrażenie, że "Piły Tango" słuchałam jeszcze na Niebuszewie. I obawiam się, że dobrze mi się wydaje. Czyli wychodzi na to, że rok 2005 ukształtował mnie muzycznie. To cudownie.
W roku 2005 zaczęła się moja fascynacja tanz metalowym zespołem o dużo mówiącej nazwie - Rammstein. Akurat ten moment pamiętam bardzo dobrze. Czasy, gdy z moich słuchawek dwadzieścia cztery godziny na dobę wydobywały się dźwięki pieśni pod tytułem "Amerika", bardzo często do mnie wracają (jeszcze wtedy byłam w posiadaniu empeczy za trzy stówy, całe 128 Mb, które mogę kupić obecnie w kiosku w cenie puszki coli). Pamiętam również, jak na działce zaciągało się podprowadzonym babci mentolowym papieroskiem i w rytmach Red Hot Chili Peppers puszczało się dymki. Z mej pamięci nie wypadł również fakt, że w tym roku poznałam System of a down. Konsumowałam kotlety mielone i, przeżuwając jednocześnie kolejne kęsy, gapiłam się z fascynacją na ekran. Serj Tankian śpiewał, że "everybody's going to the party" i "have a real good time".
Fajno i zacnie. Pamiętam dosłownie wszystko. Oprócz tego dnia, kiedy pierwszy raz usłyszałam "Piłę Tango" i zadurzyłam się tak, jak nigdy jeszcze nie zadurzyłam się w żadnej piosence. To było wielkie uczucie, a ja mimo to nie pamiętam okoliczności pojawienia się tej, pięknej przecież, miłości.
"Piła Tango" była ze mną nieprzerwanie od momentu jej powstania. Ma się rozumieć, że na samym początku nie rozumiałam jej przekazu. W każdym razie zmieniałam odtwarzacze muzyki tak samo, jak zmieniałam ich zawartość (a częstotliwość tych czynności była zaiste wysoka), jednak jeden utwór zawsze w każdym z nich się znajdował. Tak, mowa o "Pile Tango".

Po co się tym wszystkim dzielę? Ano dlatego, że po jakimś czasie nie samą piosenką żyłam. Wzięłam się za płytę o tym samym tytule i oczywiście zakochałam się bez pamięci, wciąż nie zwracając uwagi na sens tekstów piosenek, które - co doszło do mnie dopiero później - odgrywały największą rolę.
Minęło pięć lat, a ja - po przekopaniu dyskografii takich zespołów jak Kult, Armia, Izrael itede, itepe - pozwoliłam sobie skonstatować, że żaden polski artysta (a paru, np. Brylewskiego czy Staszewskiego, naprawdę kocham) nie jest tak wspaniałym tekściarzem, jak Grabaż. Tekściarzem? Kurde, to POETA! Naprawdę jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło siedzieć tyle przed tekstem jakiejś piosenki i zastanawiać się, co autor miał na myśli. Mnie osobiście takie piosenki jak strachowe "Krew z szafy" czy pidżamowe "Bułgarskie centrum hujozy" zmuszają do myślenia i totalnej refleksji.

Kocham Rammstein całym sercem i jeszcze żadnego zespołu w całym moim siedemnastoletnim żywocie nie kochałam tak, jak ich, ale muszę przyznać, że choć Lindemanna również można nazwać poetą, nie ma podskoku do Grabaża. Ten facet naprawdę ma wielki talent.

niedziela, 23 maja 2010

051. Skromne wyjaśnienia, sypiący się grunt oraz ekstatyczna radość.

{Strachy na Lachy - Krew z szafy}
Chciałam napisać dość długą notkę, ale gdy zaczynam się wgłębiać w twórczość Grabaża, mam ochotę zapalić fajkę pokoju, zamknąć oczy i płynąć wraz z melodią wydobywającą się z moich zajebistych głośników firmy Creative. Dlatego też wszelkie myśli na temat ligomistrzowskiego wieczoru, ociekającego seksem Mou oraz mojej nieciekawej sytuacji przeleję tu dnia jutrzejszego. Tak.

piątek, 14 maja 2010

050. Uaaa!



Potrzebna karetka oraz kaftan bezpieczeństwa.

czwartek, 13 maja 2010

049. ...

Schneidera poznałam w nieprzyjemnych okolicznościach, kiedy to zachował się arogancko wobec jednego z piłkarzy reprezentacji Polski. Prowokował, doprowadzał czasem do rękoczynów, nie bał się ryzyka. Walczył o każdą piłkę, dostawiał nogę w najgorszych sytuacjach, strzelał bramki w krytycznych momentach, ośmieszał rywali swoją niebywałą techniką. Taki był na boisku. Bezwzględny, waleczny, piekielnie szybki, sprytny, oddany drużynie - cały Schnix.
Ile ten piłkarz dał mi radości, nie jestem w stanie opisać słowami. Sprawił, że piłka nożna stała się nieodłącznym elementem mojego życia. Udowodnił mi, że jest to piękny sport. Uświadomił mi również, że nie każdy piłkarz myśli o zarobkach, że dla niego najważniejszy jest klub, że gra dla kibiców.
Skończył karierę na dobre. Z murawy zszedł jako zwycięzca i człowiek honoru. Kibice Bayeru oklaskiwali go na stojąco, koledzy płakali. On sam również uronił parę łez gdy na BayArena zgasły światła i rozległ się dźwięk pieśni "You'll never walk alone", której słowa widownia wyśpiewywała na cześć człowieka, który swoje serce oddał Bayerowi Leverkusen.
Niesamowity zawodnik. Będzie mi go brakowało, lecz wierzę, że jeszcze do świata futbolu wróci.

wtorek, 11 maja 2010

048. Noc naszym sprzymierzeńcem jest.

{Quo Vadis - Siódmy krąg}
Słodko, słodko otrząsnąć pył z obuwia i odchodzić nie pozostawiając nic za sobą, nie, nie odchodzić, ale iść... [...] Odchodzić idąc, iść odchodząc i nie czuć nawet wspomnienia.

Bo kto nie czyta Gombrowicza do poduszki?

poniedziałek, 10 maja 2010

047. A noc zapadła i drwi...

{Quo Vadis - Noc}
Nie wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Dlaczego ciągle popełniam te same błędy? Dlaczego nie mogę się od nich uwolnić? Dlaczego nie umiem poradzić sobie z własną osobą?
Kurwa.

sobota, 8 maja 2010

046. Gdzie się podziała tamta Wisełka?

{Rammstein - Feuer Frei!}
Jakaś siła wyższa najwyraźniej nie chciała, abym mecz Wisły z Schalke obejrzała, ale jako, że się nie poddaję tak szybko, dopięłam swego i miałam wielką przyjemność zobaczyć ten cudowny mecz na własne oczy. Co prawda po dwóch dniach użerania się z własnym łączem internetowym, ale zdecydowanie było warto.

Ten mecz dla polskiej piłki był szczególnie ważny. Wisła przeżywała wtedy swoją świetność i łagodziła zranione serca polskich kibiców po mundialu, podczas którego - jak powszechnie wiadomo - nasza reprezentacja dała za przeproszeniem dupy.
I tak Biała Gwiazda zaczęła swoją przygodę z PUEFA łatwą wygraną 2:0 i 4:0 z Glentoranem Belfast (matko boska, kto tym klubom takie śmieszne nazwy daje?), równie przyjemnym 2:0 i 6:1 z Primorje, po czym gładko przeszła do meczu z Schalke po przegranej z Parmą 2:1 i zwycięstwie w rewanżu wynikiem 4:1.
Pierwszy mecz był festiwalem błędów z jednej i drugiej strony. Bramki padły kolejno po samobójczym trafieniu Poulsena oraz po fatalnej i niefortunnej interwencji Huguesa. Spotkanie zakończyło się rezultatem 1:1.

Z takimi wiadomościami przystąpiłam do obserwacji rewanżowego meczu. Chłodno obserwowałam każde podanie, ruch, strzał, ustawienie. Pierwsze minuty spotkania to były w gruncie rzeczy ataki Schalke. Swoją drogą bardzo składne. Imponowało mi jednak to, że obrona Wisły zamieniła się w mur nie do przejścia. Ile razy Asamoah atakował prawą stronę boiska, tyle samo razy Stolarczyk sumiennie wybijał piłkę spod jego nóg. Ile razy Mpenza wparowywał w pole karne Wisły, tyleż razy ktoś z duetu środkowych obrońców Jop-Głowacki z zimną krwią go powstrzymywał.
Mecz z biegiem czasu się rozkręcał i można było podziwiać ataki z obu stron. W środku pomocy rządził i dzielił Szymkowiak, roszady Kosowskiego mogły cieszyć oczy, a lekkość, z jaką Żurawski poruszał się z piłką, była imponująca. W 40. minucie Maciek-napastnik (bo w tym pięknym piłkarskim spektaklu występował również Maciek-obrońca) dał Wiśle prowadzenie po naprawdę świetnym dośrodkowaniu Kosowskiego. I dosłownie dwie minuty później kibiców Wisełki uciszył Tomek Hajto.

Jemu poświęcić muszę oddzielny akapit, bo mnie człowiek trochę zszokował. Wiedziałam, że w Schalke był znaczącą postacią, ale w akcji go nigdy nie widziałam i specjalnie się do tego nie paliłam. Błędem moim to było, powiadam. Bo biedny Maciek-obrońca nie tylko musiał uganiać się za stu tonowym Geraldem , który nieźle go poobijał, poprzygniatał i Allah jeden wie, co jeszcze biednemu Stolarowi zrobił. Niestety. Maciek-obrońca musiał również poskramiać swego rodaka, bo ten po prawej stronie szarżował jak szaleniec. Olaboga. Śmiem wyznać, że Hajto był najpoważniejszym zagrożeniem ze strony Schalke.

Maćkowi-obrońcy po drodze też poświęcę akapicik, bo zasłużył. To niesamowity walczak. Dżizus, czasem naprawdę przerażało mnie jego zaangażowanie. Gryzł wręcz trawę.
Choć i tak w pamięci mej zapadnie przede wszystkim jego bardzo wyraźne "Fuck!" po tym, jak sędzia nie odgwizdał faulu (a Asamoah tak chłopaka poturbował, że ten sobie chwilę poleżał i pojęczał z bólu). Tak, to była wisienka na torcie w tym spotkaniu, hehe.

Wracając jednak do spotkania. Wisełka po bramce Hajtusia ani myślała się poddać i tak oto w 52. minucie Kalu machnął brameczkę po znowu rewelacyjnym dośrodkowaniu Kosowskiego.
Dla Kamila też powinnam mieć w zanadrzu jeden akapicik, ale coby się już tak nie rozpisywać...
I powiem Wam, że po tej akcji długo nic się nie działo. Mówiąc "nic" mam na myśli bramki oczywiście, bo obie drużyny atakowały z każdych stron. Z tym że Schalke bardziej rozpaczliwie, niż rozsądnie. Pożałowali tego, bo w 85. minucie skarcił ich Żurawski (tudzież Maciek-napastnik). Frajerzy, co? Oni naprawdę myśleli, że wygrają z palcem w zadzie? No błagam.
Po bramce Maćka kibice S04 realnie schodzili tłumami z trybun. Po dwóch minutach było już tak pusto, że aż mi gały wyskoczyły.
Że nie wspomnę o tym, jak trybuny wyglądały po golu Kosowskiego na 4:1, hehehehehehehe.

Tak. Mecz zakończył się wynikiem 4:1. I choć w życiu widziałam naprawdę mnóstwo pięknych rywalizacji, spotkanie pomiędzy Wisłą i Schalke mogę uznać za najpiękniejsze. Chociaż nie, piękniejszy był tylko mecz Tureczków z Czechami.

Swój poemat zakończę pytaniem retorycznym:
Gdzie się podziała tamta Wisła? No gdzie?
Do Krakowa wrócił Kasperczak. Może zbuduje drużynę choć w połowie tak rewelacyjną, jak ta z 2002 roku? Pozostaje tylko mieć nadzieję.

Tymczasem pochwalę się, że moja Pogoń zagra w finale Pucharu Polski. I coś czuję, że ten puchar zgarnie.

PS. Na ikonce widnieje umierający Maciek-obrońca. Rost go w główkę uderzył, pies jeden.

wtorek, 4 maja 2010

045. Nie gadamy, nurkujemy!

{Barış Manço - Alla Beni Pulla Beni}
Nie będę się na temat mojej wyprawy nie wiadomo jak rozwodzić. Powiem tylko, że Kraków to zdecydowanie moje miasto i dałabym wszystko za to, żeby tam zamieszkać. Kocham Poznań całym sercem, ale ta miejscowość nie ma w sobie tyle uroku, piękna i generalnie takiej zajebistości jak Kraków.
Podczas podróży prowadziłam pamiętnik (że tak to nazwę) i może kiedyś przeniosę go na tego bloga. Ale muszę się w sobie zebrać, bo jak na razie nie chce mi się tego wszystkiego pisać.

Odczuwam niedobór meczów. Jestem na takim głodzie, że zaraz zacznę łazić po ścianach.
Mecz Wisły z Schalke ściąga mi się w takim tempie, że brak mi słów.

Rzekłam.

wtorek, 27 kwietnia 2010

044. Goszkie rzale.

{Rammstein - Das Modell}
Miłość do piłki dała mi się we znaki. Tak długo czekałam na tę chwilę! A wszystko zaczęło się od momentu, gdy włączyłam sobie mecz Wisły z Celtikiem z roku 2006. Miałam go na dysku już wieki, ale jakoś zabrać mi się do niego nie chciało specjalnie. Jednak jak wiadomo, od paru dni mam fazę na pewnego byłego już piłkarza, który - jak się później okazało - grał w tym spotkaniu, więc postanowiłam zerknąć na jego poczynania.
Tak się jakoś złożyło, że po dziesięciu minutach zapomniałam, dla kogo oglądam mecz i zupełnie się w obserwacji zatraciłam. Mimo, iż znałam końcowy wynik doskonale, przeżywałam każde podejście piłkarzy Celtiku do piłki i niesamowicie fascynował mnie fakt, że Wisła gra naprawdę zacny futbol!
Stolarczyk wszedł w 45. minucie. Szczerze mówiąc ledwo zauważyłam. Ale gdy już zawiesiłam na nim wzrok, przyznać musiałam, że dobrą ma facet twarz. I generalnie przeczytałam dzisiaj, że uderzył Frankowskiego za to, że ten tragicznie spieprzył mecz. Boże, no po prostu 100% facet. Jestem ciekawa, ile w tym prawdy. Bo w sumie o akty agresji bym go nie posądzała, ale... no, wiadomo.
Dobra, ale wracając do meczu.
To były początki Maćka Żurawskiego w Celtiku. Strachan wtedy rządził i dzielił. O Boruku jeszcze nikt na świecie nie słyszał. Już wkrótce w klubie miał się pojawić pewien rewelacyjny Holender z PSV. Ach. To były czasy...
A Paulinka wtedy zaczęła w temacie piłki nożnej raczkować. 


PS. Wzruszył mnie moment, gdy Stolar dzielił się butelką wody z Kennym Millerem. Biła od nich taka sympatia! Ładna byłaby z nich para.
PS69. OLABOGA!!! Na tym blogu jeszcze nie użyłam tagu "Celtic Glasgow"?!?!?!
PS666. Wspominałam sobie dzisiaj mojego ulubionego piłkarza (dla niewtajemniczonych - Bernd Schneider) i niechcący znalazłam jakiś nowy wywiad. Przykro mi to mówić, ale facet wygląda jak żul. Brak piłki mu nie służy.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

043. Noc zapadła i tuli nas, ochroną naszą jest, choć kiedyś skończy się...

{Umut Kaya - Mor Yazma}
Gapię się w ekran już dziesiątą minutę i nie wiem, jak ubrać w słowa to, co chcę przekazać. Olaboga. Wdech, wydech. To może ja po kolei...

Po pierwsze: Mój ukochany zespół (znany szerszemu gronu jako Rammstein) postanowił pokazać światu kolejny teledysk. Gdy się o premierze dowiedziałam, byłam po prostu przerażona. Bo po "Pussy" i "Ich tu dir weh" nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Tym bardziej, że kilka dni przed tym wielkim wydarzeniem do sieci wkradły się zdjęcia Tilla, o takie. I się zastanawiałam, czy znowu się zawiodę.
Jednak już pierwsze chwile teledysku uświadomiły mi, że chłopaki nie pozwolą mi znowu zareagować na nowe dzieło fejspalmem, wszak dbają o mnie, gdyż kochają mnie miłością wielką, szczerą, wyjątkową i piękną. No bo powiedzcie mi taką rzecz - jak mam się nie uśmiechać, gdy Ryszard trzyma w ręce zdjęcie zespołu z wyciętą twarzą Lindemanna i podkłada pod nią facjatę Jamesa Hetfielda? Jak mam zareagować na "pięć pomysłów na skuteczną likwidację Tilla L."? Jak mam nie czuć wzruszenia przy scenie, gdzie Richard bije się z Landersem, a jakaś dziewczynka zbiera zęby poszkodowanego? Jak mam nie śmiać się przy momencie, gdy Flake wpada na trumnę zmarłego Lindemanna, która okazuje się pusta? Jak mam nie wyć ze śmiechu, gdy kamera pokazuje opalonego Tilla z obleśnym wąsem w towarzystwie jakiejś ładnej pani, wysyłającego do swoich przyjaciół kartkę z wakacji z napisem: "Viele Gruesse vom Arsch der Welt"? Tak, proszę państwa. Jestem szczęśliwa, bo udało mi się dożyć czasów, gdy Rammstein pokazuje światu NAJLEPSZY KLIP EVER!!! "Du hast"? Świetne, ale nie tak. "Ich will"? Przy "Haifisch" marnie. Że o innych nie wspomnę.
Chłopcy. Ja nie wiem, jak Wy to robicie, ale umiecie mnie uszczęśliwić. Świat może mi się walić, grunt pod nogami mogę tracić, pod mostem mogę mieszkać, umierać z głodu mogę, kończyny mogę na wojnie stracić, ale gdy naćpam się Waszą muzyką czy teledyskami, NIE MA szczęśliwszego człowieka na tym śmierdzącym świecie.
A tutaj można "Haifisch" obejrzeć.

{Replikas - İsimsizler}
Po drugie:
Boże, moja rodzina jest popierdolona.
Przepraszam za ten wyraz, ale innego słowa nie da się tu zastosować.

{Quo Vadis - Noc}
Ta piosenka jest tak cudowna, że żadne słowa nie są w stanie opisać mojej miłości do niej.
Na zakończenie tej jakże fascynującej notki rzec chciałam, iż dopadła mnie angina i muszę siedzieć w domu do końca tygodnia. Jaka szkoda. A w piątek do Krakowa.
Wracam do studiowania felietonów Jeremy'ego Clarksona.

czwartek, 22 kwietnia 2010

042. hihninoinoibgbgtv

{Skunk Anansie - Charlie Big Potato}
Zamiast pójść do szkoły, jeździłam autobusem, czytałam "Mutanta" Robina Cooka, popijałam kawę z termosu, słuchałam Rammstein i powiem szczerze, że już dawno nie czułam się tak dobrze, jak wtedy.
Jednak szkolnej imprezy, tj. otwarcia boiska, nie zignorowałam (z tego też względu, że nie mogłam). Znowu kazali mi bawić się w dziennikarkę. Ale powiem szczerze, że było ciekawie i poczułam, że dziennikarstwo to jest w sumie to, co mogłabym robić w życiu.

{Peaches - Talk to me}
Choć od dawna wiedziałam, że ten przeseksowny facet, którego mijałam kilka razy w szkole i szczęka mi za każdym razem opadała (a owy pan uśmiechał się do mnie przy tym, bo chyba domyślał się, że dotarło do mnie, kim jest), to Maciek Stolarczyk, mimo wszystko znowu byłam w szoku, że stoi obok mnie i na luzie można sobie z nim pokonwersować, pomacać go, a nawet zgwałcić (lecz wokół byli księża, więc nie chciałam robić afery, wiadomo).
Będę to przeżywać do końca życia.
I strój piłkarski mu się opinał...*.*
Nie, nie, koniec tych zbereźnych myśli!
Ach...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

041.

{Foals - Electric bloom}
Czuję się wybitnie nieprzystosowana do życia. Codziennie wstaję z myślą, że wszystko, co mi się na co dzień przydarza, co mnie wokół otacza, najzwyczajniej w świecie mnie przerasta. Kolejny dzień to nowy wyrok.
Mam ochotę usiąść gdzieś w kącie, schować się przed wszystkimi. Mieć swoją własną skorupę, do której tylko ja mam dostęp.

Mam ochotę stać się niewidzialna.

Nie okazuję tego, bo nie umiem, ale naprawdę boję się wszystkiego. Ludzi, nowych wydarzeń, ulicy, przyszłości. WSZYSTKIEGO.
Życie mnie przeraża.

Nie wiem, co robić.
Naprawdę nie mam pojęcia.

niedziela, 18 kwietnia 2010

040. We're the same around the world.

{Sagopa Kajmer - Baytar}
Ikonka widniejąca obok technicznie rzecz biorąc jest beznadziejna, ale nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem jej tu, gdyż Richard wygląda na niej uroczo. Tak. Ale nie o tym miałam prawić.

Bo ja to Wam powiem, że ta sobotnia tragedia to wszystkim na złe wyszła. Naród polski mnie trochę przeraża, bo o ile wcześniej obywatele śmiali się prezydentowi prosto w twarz, wyzywając go od kartofli i wymyślając kolejne kawały (mój ulubiony: "do czego jest potrzebny Dorn Kaczyńskiemu? bo ktoś musi dosięgnąć klamki w pałacu prezydenckim"), teraz nagle zbierają się pod pałacem i beczą, przekonując wszystkich wokół, że przecież to taki wspaniały człowiek był, o Boże, i oni ZAWSZE go kochali! Ja rozumiem, że można być w szoku po tym, co się stało (sama właśnie to przerabiam), ale naprawdę bez przesady.
Tak w ogóle to założę się, że za miesiąc wszyscy zapomną o całym tym wydarzeniu, zajmą się swoimi sprawami i na pytanie: "co wydarzyło się 10 kwietnia?", odpowiedzą: "yyy... szczecińskie targi motoryzacyjne?".

{Borysewicz & Kukiz - Jest dobrze}
Jeśli jeszcze raz usłyszę, że podniecają się Obamą, bo WYRAZIŁ CHĘĆ OBECNOŚCI NA POGRZEBIE PARY PREZYDENCKIEJ, ale CHMURQI MU PRZESZKODZIŁY W LOCIE, to aż mnie ściska. Cholerne afrykańskie Maroko przyleciało do nas jako pierwsze swym cherlawym samolocikiem, aby w tym uczestniczyć, a wielkie państwa nie mogą? Oto, czym Polska jest dla świata, proszę państwa.
Kocham ten kraj, bo tu się urodziłam. I piękną ma Polska historię. Ale mam wrażenie, że jesteśmy państwem-ofiarą, nad którym trzeba się wiecznie litować i w gruncie rzeczy wszyscy mają nas w dupie.

wtorek, 13 kwietnia 2010

039. Raus.

{Rammstein - Nebel}
Czasem mam ochotę najzwyczajniej w świecie palnąć sobie w łeb.

niedziela, 11 kwietnia 2010

038. -

{Rammstein - Mein herz brennt}
Hay sikeyim.

czwartek, 8 kwietnia 2010

037. Qjanqdienwiofwef.

{The Whip - Trash}
Miałam napisać coś sensownego, ale w sumie chuj z tym.

wtorek, 6 kwietnia 2010

036. Nie chce mi się szukać cytatów.

{Empire of the Sun - Tiger by my side}
Nie cierpię wolnych dni, bo myśl, że za chwilę miną, mnie przytłacza. I tak oto nadszedł wtorek, a jutro swoim blaskiem oświeci mnie środa, a oznacza to smród szkoły. Żeby było jeszcze bardziej słodziaśnie, mam jutro dwa sprawdziany. Na które oczywiście nie mam zamiaru się uczyć.
Generalnie to obejrzałabym sobie z chęcią CSI.

Jnuweff. Kupsko. KUPSKO. KuPsKo. kUpSkO. QPSQO.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

035. Don't move!

{Rammstein - Adios}
Jak będę chciała, to zostanę patologiem, anatomopatologiem, prezydentem, a nawet astronautą. A jak te zajęcia mi się znudzą, to skuszę się na skup złomu, prowadzenie spraw rozwodowych, wycinanie wyrostka robaczkowego, leczenie pneumonoultramicroscopicsilicovolcanoconiosis i malowanie ścian w więzieniu. Tak. Muszę w siebie, jasna cholera, wreszcie uwierzyć, bo inaczej to nie da rady.
Rzekłam.

sobota, 3 kwietnia 2010

034. I would fight for you to prove that I am true.

{Emigrate - Let me break}
Zdaję sobie sprawę z tego, że dziwną sprawą jest dodawanie przeze mnie drugiej notki pod rząd tego samego dnia, jednak czuję ogromną potrzebę wyżalenia się. Inaczej padnę na zawał z powodu stresu lub - co gorsza - pęknie mi łeb przez nadmiar myśli (co jest teoretycznie niemożliwe, ale są choroby, które sprawiają, że przy nadmiarze stresu mózg się gotuje, a jaką mam pewność, że tej choroby nie posiadam, hm?).
Przechodząc do rzeczy...

{Quo Vadis - Zegary}
Temat nie będzie czymś nowym. Jednak prześladuje mnie od dłuższego czasu i nie daje mi normalnie żyć. Nie śpię po nocach myśląc o tym w kółko, nie mogę się na niczym skupić, bo ta myśl siedzi mi ciągle w głowie i wyżera mózg.
Nie wiem, co ze sobą zrobić w przyszłości.
W sumie teraz też nie wiem, co ze sobą zrobić.

Oczywiście można powiedzieć, że przecież mam jeszcze sporo czasu do namysłu i wszystko przyjdzie samo. Nie, nie mam czasu. I nic nie przyjdzie samo. Nie mam żadnego planu na przyszłość. Po prostu ŻADNEGO. Nie chcę pracować w Polsce. Studiować najlepiej też nie. Mam już dość tego kraju do tego stopnia, że dłużej tu nie wytrzymam. To po pierwsze. Po drugie - nie mam pojęcia, czym mogłabym się zająć. Technik/ekspert kryminalistyki odpada (jeśli przyjdzie mi zostać w Polsce), bo zarobki są śmieszne, a to jednak praca na 24h. Dziennikarstwo w sumie jest ok, ale nie byłabym spełniona w tym zawodzie. Zupełnie. Do stania przed kamerą trzeba wyglądać, do pisania się na dłuższą metę nie nadaję, bo nie lubię pisać na tematy, które mnie kompletnie nie interesują. Coś związanego z muzyką może? Nie wiem. Myślałam nad PR, ale chyba się do tego nie nadaję.

Boże. Ojciec już powoli wywala mnie z domu. A nawet jeśli sam się ze mną nie pożegna, to ja nie wytrzymam z nim pod jednym dachem dłużej, niż kolejny rok. Nie wiem, co mam robić. Nie mam, kurwa mać, zielonego pojęcia.

Muszę pierwszorzędnie z tego miasta wybyć.

Boże, jaki ten świat jest wkurwiający. Boże, jakie to życie jest przytłaczające.

Coś czuję, że ostatecznie będę śmieciarzem albo sprzątaczką. To już chyba lepiej iść do wojska i szkolić się na płatnego zabójcę, naprawdę. Zawsze wiedziałam, że to najlepsze wyjście. Niemoralna robota, ale przynajmniej będę miała jako taki spokój.
Nie licząc ucieczek przed funkcjonariuszami policji.

Kurwa mać ja pierdolę.

033. Everything is connected.

{Rammstein - Rein raus}
Po ogromnej dawce Ceesau - zespołu, o którym zaraz co nieco napiszę - wzięło mnie na Rammstein. Nie to, żeby było to coś nowego (według last.fm różnica odtworzeń między pierwszym miejscem [Rammstein], a drugim [Hayko Cepkin] wynosi 4731, to mówi samo za się). Powiem jednak, że nie wyrobię i jednak włączę moją nową ukochaną piosenkę.

{Ceesau - Wrote the longest word}
Uff, od razu lepiej. No, to może od razu przystąpię do wyjaśnień. Otóż, Ceesau to zespół rockowy aktora, który gra jedną z moich ulubionych postaci w CSI: NY. Tak. Carmine, bo tak na imię ma owy aktor (swoją drogą kojarzy mi się z postacią z "Scarface"), jest wokalistą i gitarzystą.
I wiecie, myślałam, że nikt nigdy nie miał i nie będzie miał takiego głosu, jak Kurt Cobain. Na myśleniu się skończyło, bo pan Giovinazzo charczy niczym wokalista Nirvany właśnie. Generalnie przyznać muszę, iż ma facet talent.

{Ceesau - How do you feel?}
Dobra nuta.

Ojciec mnie nie kocha. Poważnie. Ale wiedziałam to już dawno, dawno temu.
No i przy okazji mnie wkurwia.
Idę pooddychać świeżym powietrzem.

poniedziałek, 29 marca 2010

032. Bla bla bla.

{The Bravery - Am Honest Mistake}
Nawet nie zdajecie sobie, drogie bąbelki, sprawy z tego, jak bardzo chciałabym umieć biologię, chemię, fizykę. To moje wielkie, niespełnione jeszcze, marzenie. O Boże, gdybym się zebrała w sobie, to dałabym radę. A później wyjechałabym do USA na medycynę sądową. Tak. Albo kryminalistykę. Oł jea. Albo biologię. Och tak! Cholera, ja chcę tego dokonać. Tylko jak się zmobilizować?!

{Gülşen - Bi An Gel}
Jestem uzależniona. Totalnie. Zupełnie. Bez ratunku. Tak, ludzie. Jestem cholernym ćpunem.
A co ćpam? OGROMNE ilości CSI: NY. Poważka. Właśnie wrzucam na PSP 2x06 i 2x07. Żeby sobie 06 obejrzeć do poduszki, a 07 na jutrzejszej chemii. Ale przyznam, że zawsze miałam pociąg do kryminalnych seriali - w podstawówce nie opuszczałam żadnego odcinka Kryminalnych i Monka. Bez kitu.
Dlatego uważam, że łapanie złych ludzi - tudzież zbieranie dowodów, które sprawią, że przestępca zostanie oskarżony, a później ukarany - jest moim powołaniem. Czuję to. Wiem to. I naprawdę muszę coś z tym zrobić. Bo jeśli nie, to całe życie będę nieszczęśliwa. A tego nie chcę.

{Emigrate - Help me}
Nienawidzę mężczyzn, którzy:
- grają na gitarze tudzież wykazują zdolności muzyczne;
- dobrze się ubierają;
- odziani są jedynie w ręcznik;
- są mokrzy i akurat wtedy mają odziany biały podkoszulek.
Bo później, cholera, się skupić na niczym nie mogę. A jak człowiek za dużo o seksie myśli...
To wiadomo.

{Nine Inch Nails - The hand that feeds}
I tak z innej beczuszki - CHCĘ WYJECHAĆ W GÓRY. NA OKRĄGŁY MIESIĄC. DO SZCZAWNICY. ZNOWU. PRZEŻYĆ TO JESZCZE RAZ. NAWET KOSZTEM TURCJI.

PS. Wczoraj obejrzałam film pt. "Okup" - z Melem Gibsonem w roli głównej. O ile aktor ten w innych produkcjach mnie irytował, tak w "Okupie" nawet mi się spodobał - w sensie, że naprawdę dobrze zagrał. Ale przeżyć nie mogłam, że grało tam pół obsady CSI. Jak zobaczyłam samych ziomów, to oczywiście cieplutko na herzuszku mi się zrobiło, ale no bez przegięcia - naliczyłam sześć osób!
Jednak Gary Sinise jako bad boy wygrał wszystko.

piątek, 26 marca 2010

031. Nie mam pomysłu na tytuł.

{Rammstein - Rammlied}
Choć słońce za oknem widnieje nadal, to mimo wszystko dobry humor odszedł w niepamięć. Znowu wszystko mnie irytuje, drażni, wkurwia. Po prostu zacnie. Lepiej być nie mogło.

PS. Rysiek wyprzystojniał. To się chwali.

środa, 24 marca 2010

030. QWERTY


{Hayko Cepkin - Hangimiz Masumuz}
Zdecydowanie poczułam wiosnę. Odzyskałam chęć do życia, wszystko mnie cieszy, nie przejmuję się przeciwnościami losu, wróciła mi wena do pisania, a nawet chęć do pracy. Czuje się świetnie, taki też mam humor. Brakowało mi tego strasznie.
Nastały rekolekcje. Nadrabiam z serialami, czytam książki, na które nie miałam czasu. Piję kawę, palę papierosy na balkonie, wpatrując się w zabieganych ludzi, którzy nie dostrzegają uroku wiosny i tych, którzy oglądają każdy napotkany kwiatek, ciesząc się z powrotu flory. Wsłuchuję się w "We are the people" i myślę o wakacjach, które zapowiadają się fantastycznie.
To piękne, że człowiek może zachwycać się takimi drobnostkami.

{Empire of the Sun - We are the people}
Wreszcie wzięłam do ręki gitarę i sumiennie uczę się chwytów. Obecna pora roku mobilizuje mnie do tego - między innymi dlatego, że gitara zawsze kojarzyła mi się z ciepłem, zielenią i szczęściem.

niedziela, 21 marca 2010

029. Hie hu hy.

{Quo Vadis - Nie dla mnie}
Pierwsza rzecz, którą chciałam ogłosić, to fakt, iż niesamowicie podniecają mnie mężczyźni w garniturach noszących nazwisko Jackson (i nie chodzi tu bynajmniej o Michaela).

A teraz przechodząc do meritum owej notki:
Dnia 19 marca w moim zacnym Liceum Ogólnokształcącym imienia Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Szczecinie odbyły się tak zwane Talentynki. Szczerze mówiąc mało mnie ta impreza interesuje (tak, między innymi dlatego, że ja u siebie nie dostrzegam ŻADNEGO talentu), ale muszę przyznać, że ten dzień stał się - przypadkowo, bo przypadkowo, ale jednak - wyjątkowy.
Usiadłam sobie z moimi dziewojami w pierwszym rzędzie, coby się trochę pośmiać. Na sali robiło się coraz gęściej. Nagle mym oczom objawił się mężczyzna, który zrobił niezłą furorę wśród tłumów. Cała zabawa polegała na tym, że chłopak miał soczewkę, która daje efekt białego oka + źrenicy. Fajnie to wyglądało, muszę przyznać (zresztą znam ten patent - Kruspe swego czasu takie zakładał). Poza tym nasz gość był przesympatyczny i miał najwięcej do powiedzenia. A nasz dyrektor przedstawił go nam jako frontmana zespołu Quo Vadis.
Ojej, to on nagrał hymn Pogoni! Fajno.

No, i to by było na tyle odnośnie piątku.

{Quo Vadis - Zegary}
Jednak wczoraj stwierdziłam, że jeśli to zespół szczeciński, to ogarnę, bo kurde to tak nie wypada ich nie znać, nie? Jak zwykle na pomoc przybył mi YouTube. I tak oto poznałam hicioreQ wiosny.
Czekam tylko na jakąś bardziej ogarniętą pogodę (ciągle leje...) i lecę na polankę. Zapalę papieroska, wypiję Tigera, położę się na trawce i będę się narkotyzować ich płytą pt. "Król". Właśnie tak.
Po raz kolejny uświadomiono mi, że polska muzyka warta jest jednak uwagi.

Ale cholera żałuję, że wcześniej QV nie ogarnęłam, bo teraz mam bardzo wiele do powiedzenia panu Tomaszowi i przespałam okazję.

PS. Strasznie fascynuje mnie, gdy Amerykanin wymawia słowo "nazi". Przepraszam, że mam takie dziwne fetysze, no ale...

poniedziałek, 15 marca 2010

028. ...

"Następnego dnia była tak zamknięta w sobie, że straciła kontakt z otoczeniem..."

"I te oczy... otwarte, przeszklone..."

niedziela, 14 marca 2010

027. O Allahuuuu...

{Rammstein - Engel}
Piję zmajstrowaną przez siebie latte, przeglądam oferty cenowe viagry, które jakiś życzliwy człowiek wysłał mi na pocztę mailową, słucham Rammstein i zastanawiam się, kiedy będę miała zamiar się pouczyć. Weekend zleciał bardzo szybko (w niemożliwym wręcz tempie). Z tego powodu najlepszego humoru nie mam. Szczerze mówiąc strzeliłabym sobie najchętniej w łeb.
Doszłam do wniosku, że nie ma bata - muszę ponownie odwiedzić "doktora od duszy".

{Rammstein - Hilf mir}
Dzisiaj nawet na chwilę w stan euforii wpadłam, a to za sprawą ostatniego (niestety) konkursu skoków narciarskich. Żeby z trzynastego miejsca wskoczyć na podium i zdobyć srebrny medal, trzeba być Małyszem, naprawdę. Poza tym owszem, cieszy mnie wygrana Ammanna. Choć uważam, że Adamowi należało się pierwsze miejsce za ten fenomenalny skok (w drugiej serii skoczył 136,5 m, gdzie Simon tylko 124!), mimo wszystko nie gniewam się na Simiego, bo to, co pokazał w tym sezonie, to było coś naprawdę rewelacyjnego.
I swoją niewątpliwie ciężką pracą spełnił największe marzenie - odebrał Kryształową Kulę. Boże, jaki to jest pocieszny człowiek, to ja nie ogarniam. Jego radość mi się udzieliła, przez dobre pół godziny uśmiech mi z twarzy nie schodził.
Zostały jeszcze loty narciarskie, które odbędą się w piątek i szczerze mówiąc żyję tylko dla tej myśli.

{Rammstein - Du hast}
Swoją drogą - nigdy nie spodziewałam się, że skoki narciarskie kiedykolwiek mnie zainteresują. Byłam biernym kibicem, czyli kibicowałam wtedy, gdy akurat trafiłam na konkurs/mój rodziciel oglądał/byłam gościem u kogoś, kto z cieknącą śliną obserwował wyczyny skoczków. Moja znajomość tych sportowców ograniczała się do Małysza, Morgensterna, Ammanna... - uogólniając: do najważniejszej piątki czy szóstki. A teraz proszę bardzo. Na samą myśl o zakończeniu sezonu mam ochotę się popłakać.
No, ale póki piątek jeszcze nie minął, mogę być spokojna.

sobota, 13 marca 2010

026. Hilf mir...

{Rammstein - Rammstein}
Notka miała być smutna i dołująca, gdyż jestem w nastroju nieziemsko złym, ale taka nie będzie, a to za sprawą zespołu, który właściwie zawsze choć trochę poprawia mi humor. Tak też jest w tym przypadku. Jestem im naprawdę cholernie wdzięczna.
Wobec tego, że nie chcę prawić tu poematów o bestialstwie tego świata, pokażę jedynie zdjęcie pana, z którego pół roku temu śmiałam się, że jest tłuściochem. Wychudł i zmizerniał, biedaczek. Paula weźmie go pod swoje skrzydła. Oto styrany koncertem Richard.

Czytam: Orhan Pamuk "Stambuł".

wtorek, 9 marca 2010

025. Walking on a dream.

{Empire of the Sun - We are the people}
Piję kawę, zagryzam maxi kingiem, przez okno nieśmiało zagląda słońce, z głośników płynie miła melodia i w sumie jestem w dobrym humorze. Na tyle dobrym, że zabiorę się do pisania artykułów, pogram z bratem w Fifę, poczytam "Stambuł" Pamuka oraz obejrzę "Dziennik zabójczyni". Po wszystkim pouczę się na polski, bo obawiam się, że pisać piątkowy sprawdzian będę jutro. Na WOK nie idę, więc czuję z tego powodu ulgę. Nie narzekam na dzisiejszy dzień. Myślałam, że będzie o wiele gorzej. Tymczasem na historii nie byłam pytana (i Bogu dzięki, bo chcę mieć na koniec dobrą ocenę, a kompletnie nic nie umiałam - bardziej ze względu na to, że przez weekend nie mogłam czytać oraz pisać), na matematyce ta nieprzyjemność również mnie ominęła (choć parę razy serce zabiło mi mocniej). Na chemii grałam sobie w "Ojca chrzestnego", na angielskim poszłam sobie do innej grupy, ot, tak dla zabawy. I nie żałuję, bo było miło.

{Empire of the Sun - Eclipse broadcast}
Generalnie mam poważny problem, bo na przełomie października i listopada robię tatuaż, a mam rozkminę na temat wzoru. Chcę dwa napisy, ale nie wiem, który wybiorę najpierw. Nie stać mnie na dwa tatuaże na raz niestety.
Pierwszy wzór to napis "Gott weiß ich will kein Engel sein". Tekst jest mi bliski z wielu powodów - przede wszystkim dlatego, że chcę jak najwięcej z życia korzystać, niekoniecznie postępując w zgodzie z założeniami Boga, w którego swoją drogą nie wierzę. Poza tym to jedna z najlepszych piosenek, z jakimi przyszło mi się spotkać, w dodatku jest ona autorstwa mojego ukochanego zespołu, tj. Rammstein. Tekst napisał Richard Kruspe, czyli mój ulubiony gitarzysta. Dodając do tego fakt, że muzyka jest dla mnie wszystkim - tatuaż idealny.
Drugi to tytuł płyty tureckiego wykonawcy, jakim jest Hayko Cepkin, a brzmi on: "Sakin Olmam Lazım", co w wolnym tłumaczeniu oznacza: "muszę nad sobą panować" lub "muszę się uspokoić". Firstly: Turcja. To kraj dla mnie bardzo ważny od wakacji roku 2008. Z czasem ta miłość (mogę tak to nazwać? Może użyję słowa "zafascynowanie", będzie bardziej na miejscu) robiła się większa i większa. Teraz nie wyobrażam sobie, żeby tego państwa nie odwiedzić. Kto wie, może tam kiedyś zamieszkam? Secondly: muzyka turecka i sam Hayko. Moje życie bez tureckiej muzyki byłoby puste i bez sensu. Nie ma takiego kraju na świecie, który wkładałby tyle serca w muzykę, co Turcja. Co do Hayko, zapoznałam się z jego dziełami we wrześniu i od tej pory nie mogę rozstać się z jego płytami. Ta konkretna jest ważna, bo to jego pierwszy album. Thirdly: sam tytuł do mnie pasuje. Bardzo szybko wpadam w szał, kłócę się i muszę mieć ostatnie zdanie, a ten napis przypominał mi będzie, że lepiej się opanować, niż później kogoś zranić mówiąc te jedno słowo za dużo.
Także jak widać mam ogromny dylemat. Do października/listopada jest jeszcze kawał czasu. Mam nadzieję, że dojdę ze sobą do porozumienia w tej sprawie.

{Empire of the Sun - Standing on the shore}
Obawiam się, że muszę zakończyć ten wywód, gdyż czeka mnie recenzja albumu Empire of the Sun. Jednak mój ojciec uniemożliwia mi skupienie się nad tą czynnością, gdyż ciągle drze twarz i chyba zaraz wyjdę, pójdę do parku, założę słuchawki i tam wyleję swoje myśli na temat "Walking on a dream". To wcale niegłupi pomysł. Trzeba korzystać, póki słońce świeci.
Mam ochotę się stąd w cholerę wyprowadzić.

poniedziałek, 8 marca 2010

024. Herşey biter sen mi kaldın bir yalnız?

{Rammstein - Engel}
Szczerze mówiąc trzy rzeczy trzymają mnie przy życiu:
1. muzyka, którą namiętnie słucham 24/7,
2. kawa,
3. myśl o tym, że niedługo pojadę do Turcji i będę najszczęśliwszą osobą na tym świecie.
Cała reszta jest szarą rzeczywistością, której szczerze mówiąc mam dosyć. Czasem mam ochotę zasnąć i się już nie obudzić.
Ale gdy pomyślę sobie, że wszelkie zło zostanie mi wynagrodzone, oddalam się od tej złej myśli, włączam płytę Hayko i wlewam w siebie ogromną ilość kawy. Sypanej. Bez cukru. Bardzo mocnej. Tak. Do tego ostatnio lubiane przeze mnie westy lighty i mogę żyć dalej.

{Hayko Cepkin - Gelin Olmuş}
Obecnie powinnam uczyć się na jutrzejszy sprawdzian z WOSu, o którym przypomniałam sobie jakieś 15 minut temu, ale szczerze mówiąc cholernie mi się nie chce. Jedyne, na co mam ochotę, to kawa (ale na nią już za późno), gorąca kąpiel (ale moim rytuałem jest poranny prysznic), ciepła pościel (pod którą i tak jest mi kurewsko zimno) oraz papieros (o którym w chwili obecnej mogę sobie jedynie pomarzyć). Chyba rozłożę łóżko i obejrzę Fringe'a. Nie lubię zmuszać się do czegokolwiek, także WOS musi poczekać. Niestety.

A Hayko nową płytą przerósł samego siebie. Zachwycił mnie, co zdarza się bardzo rzadko, bo jestem wybredna. Nie sądzę, by ktoś w przeciągu kolejnych trzech lat nagrał lepszy album.

023. Sakin olmam lazım.

{Johnny Cash - Ring of fire}
Nie od dziś chcę dryfować na pograniczu dobra i zła. Ścigać i być ściganą. Za pasek wcisnąć rewolwer i mieć we własnych rękach życie ludzkie. Odegrać się za te wszystkie przykrości, które mnie w życiu spotkały. Czuję, że taki los jest mi przeznaczony.
Człowiek nie rodzi się zły i żądny zemsty. To inni ludzie zmuszają go do aspołecznych i niemoralnych zachowań.

czwartek, 4 marca 2010

022. Popijając kawusię.

{Hayko Cepkin - Açtırdınız Kutuyu}
Dżizus. OLABOGA!!! O Allahu! Tak, tak, właśnie tak. Nowiuteńka płyta Haykensa dostała się w moje łapska. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo jestem szczęśliwa z tego powodu? Mało tego. Byłam pewna, że Hayko mnie nie zawiedzie, ale nie spodziewałam się TAK ZAJEBISTEJ płyty, jaką BEZSPRZECZNIE jest "Sandık". Obawiam się, że żaden Turas w historii tego świata nie nagrał mocniejszej płyty. I tak podniecającej, jak ta. Naprawdę podoba mi się jego odwaga - rock czy nawet metal turecki nie jest tak ciężki, jak ta płyta. I tak agresywny, hehe. Das ist gut, muszę przyznać.
Generalnie czekam, aż pojawią się tłumaczenia piosenek, bo Haykens rzekł, iż "ta płyta jest jego trumną" i chcę rozkminić mniej więcej, o co mu chodziło, bo jak mniemam, nie ma zamiaru się zastrzelić po premierze ani zakończyć kariery. Bardzo spodobała mi się interpretacja Marianny: "Może sugeruje, że płyta jest tak zajebista, że fani go w końcu zabiją ze szczęścia?". Tak, myślę, że to miał na myśli. Na 100%.
AAAAAAAAAAAAAA!!!
Ten album to najlepszy spóźniony prezent urodzinowy, jaki w życiu dostałam! ^^

{Hayko Cepkin - Gelin Olmuş}
Muszę się czymś pochwalić, bo aż sama w to nie wierzę - kupiłam sobie nowe słuchawki do iPoda (i PSP po drodze). Poważnie. Od pół roku to czyniłam, ale wreszcie zebrałam się w sobie i przeznaczyłam cztery dyszki na ten jakże ważny zakup. Już nie muszę łazić po świecie "z boomboxami", jak to je nazywa Szczypior.

Doszłam do wniosku, że jesienią robię tatuaż, nie ma bata. Odwlekam to i odwlekam, ale jesienią zrobić tatuaż jest dobrze, bo ładnie się cholerstwo zagoi i będzie zacnie. Co do miejsca, chyba zostanę przy wewnętrznej stronie przedramienia, natomiast wzór jest oczywisty.
Zastanawiam się też nad gitarą na ramieniu tudzież plecach, ale to już dalsze plany.

Wypiłam kawę i maksymalnie zachciało mi się spać. Czy kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym zamiast po kawie zasypiać, będę pobudzona?

poniedziałek, 1 marca 2010

021. Haydi Gel İçelim!

{Evil's Toy - Style}
Czyż dzień nie jest udany, gdy:
- przesiedziałam cały polski oraz całą fizykę na graniu w "Ojca Chrzestnego";
- stwierdziłam, iż kocham język niemiecki ponad wszelkie normy i w dodatku mam same piąteczki z tego przedmiotu;
- totalnie nie interesuje mnie to, że zawaliłam sprawdzian z geografii;
- matematyki nie będę miała przez cały tydzień;
- a jutro zamiast niej na zastępstwo przychodzi moja ulubiona nauczycielka;
- wreszcie poukładałam sobie w głowie pomysł na długie opowiadanie, o którym zaczęłam rozmyślać w lipcu i teraz doszłam do wniosku, że jestem gotowa przelać go na papier;
- mam mnóstwo książek do przeczytania, które czekają na mnie w mojej prywatnej biblioteczce i na samą myśl raduje mi się herzuszko;
- wpadło mi coś do oka i cholera wyjąć gnojstwa nie mogę;
- po śniegu nie ma śladu (o Allahu, jaka ja szczęśliwa jestem z tego powodu*.*);
- jutro nastąpi wtorek, a co za tym idzie - nie ma tego śmierdzącego &^%$#@! polskiego;
- nabyłam w Carrefourze mleko bananowe oraz litrowego Tigera, a w zanadrzu mam czekoladę z nadzieniem pomarańczowym z nutą cynamonu;
- rozkoszuję się herbatą miętową;
- mam ochotę pouczyć się na jutrzejszy sprawdzian z historii (nie, nie żartuję i tak, mam zamiar zmierzyć sobie temperaturę ciała, bo coś tu jest nie halo);
- wieczorkiem obejrzę sobie mojego kochanego Fringe'a;
- właśnie włączyła się piosenka Ogüna Sanlısoya, bardzo zacna swoją drogą, i przyznać muszę, że chłopak robi świetną muzykę - generalnie Turasy to utalentowany kraj;
- mam różową podusię w kształcie herzucha?

A byłam wielce przekonana, że ten dzień zaliczę do bardzo nieudanych. O ja głupia! Allahu, dlaczego pozbawiłeś mnie rozumu?
Czuję się tak, jakby było lato, około godziny 22. Nie mam pojęcia, dlaczego. Ale to fajnie.
PS. Ja chcę pierwszą w 2010 roku burzęęę!!!

czwartek, 25 lutego 2010

020. Nie będzie żadnego pieprzonego tytułu.

Nie mam ochoty na muzykę.
Nie mam ochoty na czytanie.
Nie mam ochoty na oglądanie czegokolwiek.
Nie mam ochoty na uczenie się chemii.
Nie mam ochoty na sobotę.
Nie mam ochoty na nic.

Czuję się jakby zamknięto mnie w pomieszczeniu bez drzwi i klamek. Nie mogę uciec, zawołać o pomoc, ani złapać powietrza.
Po świecie chodziłabym z papierową torbą.

Nocne ulice, puste ulice
Nie widzę ludzi których się wstydzę
Nie widzę twarzy których się brzydzę
I w ogóle nikogo nie widzę

środa, 24 lutego 2010

019. The race for radio supremacy.

{Rammstein - Engel}
Za każdym razem, gdy słyszę "Engel", mam ochotę z miejsca udać się do salonu tatuażu i zamieścić sobie na ręce napis "gott weiß ich will kein engel sein". Generalnie to jedna z najpiękniejszych piosenek EVER.

{Rammstein - Adios}
Dzisiaj miałam okazję obejrzeć wywiad z moimi chłopcami i po uczynieniu tego jestem w świetnym humorze, ponieważ:
- nic nie uszczęśliwia mnie tak, jak widok uradowanego Landersa (to najkochańsza istota pod słońcem);
- tylko Schneider zakłada sukienkę do trampek;
- Richard ma iPoda Toucha, hie hu;
- wyżej wymieniony mężczyzna mówił tym razem po niemiecku, a nie angielsku, jak przez ostatni rok, i doszłam do pewnych wniosków, a mianowicie: Richard-Niemiec jest totalnie przesympatycznym facetem, ciągle się śmieje, rzuca żartami, nie denerwuje ludzi. Richard-Hamerykanin zaś to zadufany w sobie pizduś i nie mogę na niego patrzeć. Panie Kruspe, czy może pan sobie to USA odpuścić?;
- Till ma pewien fetysz: lubi czołgać się po podłodze;
- żal mi Flake'a, bo od parunastu lat jest upokarzany{lol2};
- Oliver uciekał przed kamerą - już zapomniałam, jak wygląda.

Boże, ile te cioty dają mi radości...
Słucham ich już sześć lat, a nałogowo od ośmiu miesięcy i jeszcze mi nie obrzydli. Oznacza to, że to jest prawdziwa miłość, prawda?

PS. Podoba mi się pewien chłopak, który łudząco przypomina mi Joshuę Jacksona. I nosi bluzę Linkin Park, ale to mu wybaczę.

wtorek, 23 lutego 2010

018. I nie ukrywam, że ulegnę jeszcze raz i popełnię setny raz to samo zło.

{Paradise Lost - Faith Divides Us - Death Unites Us}
Ciastka korzenne mają zadziwiającą magiczną właściwość wprawiania konsumenta w stan rozkoszy i generalnie osoba taka czuje się, jakby była na haju. Dlatego też przeżuwam jedno z takich ciastek, słucham sobie wszystkiego jak leci i osiągnęłam naprawdę błogi stan. Myślę sobie: "mam wszystko w zadzie, niech się dzieje, co ma się dziać" i jest cudownie.
Choć oczywiście uprzednio jakieś siedemnaście razy zdążyłam się z rodzicielem pokłócić.

{Paradise Lost - Over The Madness}
Można by rzec, że jestem w wieku, w którym ludzie często kłócą się ze swoją familią, ale w moim wypadku to zupełnie co innego. Oczywiście nie wykluczam, że jest to wina mojego temperamentu. Bardzo szybko się denerwuję, a zdarzało mi się wpaść w szał (wiecie, rozwalanie wszystkiego, co napotka się na swojej drodze, maksymalnie szybkie bicie serca, po prostu totalny hardkor, nie życzę Wam, abyście mnie do takiego stanu kiedykolwiek doprowadzili, bo siła mojej złości jest wtedy wprost proporcjonalna do posiadanej siły w moich pięściach). I mój ojciec doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Kiedyś wpadałam w szał z wysoką częstotliwością, teraz staram się opanować jako tako swoje emocje. Ale uwierzcie mi na słowo, że rodziciel, którego kocham całym sercem i generalnie gdyby mi go teraz zabrakło, wpadłabym w taką depresję, że to głowa mała, jest jedyną osobą, która potrafi doprowadzić mnie do szału w pięć sekund. Czasem mam wrażenie, że robi to totalnie specjalnie. Tak dla rozrywki. Albo nie wiem.
Jednak pięknie wyremontował mi pokój, przez co odpokutował za swoje wszelkiej maści grzechy.

{Gripin - Sensiz İstanbul'a Düşmanım}
Mam ochotę na jabłko. I nową płytę Hayko. Po prostu czekam na nią jak małe dziecko wypatrujące w oknie Świętego Mikołaja. I jeśli Allah w postaci samego Hayko ześle mi ją z niebios, będę po prostu w tak euforycznym stanie, że zamkną mnie w szpitalu psychiatrycznym.

A tak w ogóle to Łukaszenka jest zagorzałym przeciwnikiem mojego ulubionego zespołu, tudzież Rammstein, swoją decyzję podtrzymując stwierdzeniem, iż jest to grupa propagująca homoseksualizm, masochizm oraz wszelkie inne plugastwa, w związku z czym nie pozwoli tej bandzie motłochu demoralizować populacji białoruskiej oraz profanować jego przekonań. To bardzo słodkie. Myślę, że chłopcy bardzo się tym przejęli. O, właśnie z moich głośników wydobywa się moje ukochane "Rosenrot". Polecam fanom mocnego i ambitnego brzmienia!

PS. GDZIE TE CZASY, KIEDY ŻYŁAM OD MECZU DO MECZU I PIŁKA NOŻNA BYŁA SENSEM MOJEJ EGZYSTENCJI, A KAŻDA STRACONA LUB ZDOBYTA PRZEZ CELTIC BRAMKA ODBIJAŁA SIĘ NA MOIM SAMOPOCZUCIU?! JA CHCĘ, ŻEBY ONE, MOTYLA NOGA,
W R Ó C I Ł Y!!!
PS2. Co ja się tak ostatnio rozpisuję? Szalona jestem.
PS3. Cytat z serii "rozmowy niekontrolowane":

Ja (15-12-2008 22:38)
widzę zęby Milana
MaryśQa=D (15-12-2008 22:38)
ale wiesz
MaryśQa=D (15-12-2008 22:38)
to pedał

Nie mam pojęcia, odnośnie czego to było, ale za każdym razem, gdy to czytam, mam uśmiech na twarzy.

PS69. Dzisiaj szaleję z tymi editami, naprawdę. Rzec tylko chciałam, iż uniknęłam sprawdzianu z biologii, BUAHAHAHAHAHA!!!

poniedziałek, 22 lutego 2010

017. Unbelievable.

{Hayko Cepkin - Yol Gözümü Dağlıyor}
Głupi ma zawsze szczęście. Ta teoria w moim przypadku się sprawdziła. Dzisiaj miałam mieć dwa sprawdziany: z niemieckiego (zupełnie nie miałam ochoty na naukę, choć kocham ten język i przedmiot całym swoim herzuszkiem) oraz geografii (i to z mapy - zupełnie o tym zapomniałam i mina mi zrzedła, gdy Rafał rzekł do mnie przed niemieckim, że termin wypada dzisiaj), ale na szczęście kobieta się zlitowała i przełożyła sprawdzian z geografii, na który muszę przyjść, gdyż nieobecność na nim usprawiedliwiona jest tylko zgonem - i to swoim własnym! Także nie ma żartów, niestety. Na niemieckim było zbyt mało osób, toteż słówek wszelakich nauczyć muszę się na czwartek.
Tak po drodze doszło do mnie, że w czwartek mam sprawdzian z angielskiego, a nie wiedzieć czemu byłam wielce przekonana, że to jutro. Los po raz kolejny się do mnie uśmiechnął. Niestety, pracy klasowej z biologii nie uniknę (choć to też nie jest stuprocentowa pewność, bo na informatyce będę u okulisty i mogę nie zdążyć na ten jakże ważny test, hehehehe).
Tyle o szkole.

{Hayko Cepkin - Bilmezsin}
Dodam jeszcze tylko, że to, jak irytuje mnie moja klasa, jest po prostu NIEPOJĘTE. Ok, ja nie jestem święta, czasem zdarzy mi się rozmawiać na lekcjach, a nawet na nie nie przychodzić z jakichś powodów, ale to, co działo się dzisiaj, to czysta czarna magia jest, bo inaczej nazwać tego nie mogę. Jeśli mam być szczera, to ani trochę nie czuję się częścią tej klasy i w dupie mam ich wszystkich. No, prawie wszystkich.
Szkoda tylko, że w grupie obowiązuje odpowiedzialność zbiorowa, w związku z czym obrywa mi się za coś, co zrobili inni. Ale muszę z tym żyć. Mogło być gorzej.

{Hayko Cepkin - Ölüyorum}
Jak widać nadal słucham Hayko w ogromnych ilościach. Trudno jest mi to jakoś wytłumaczyć, ale jego muzyka daje upust moim emocjom. Albo je wzmaga, zależnie od piosenki.

{Hayko Cepkin - Sıkı Tutun}
Boże, kocham tą pieśń.
Rzec chciałam, iż jadę do Turcji. Jest to już prawie pewne, lada chwila mój rodziciel będzie musiał wpłacić zaliczkę. Niestety celem naszej podróży nie będzie Stambuł, jednak na moje szczęście zawitamy do niego na dzień (a może dwa, zależy). Jestem w związku z tym bardzo szczęśliwa, bo ten kraj jest bliski mojemu sercu - nie tylko ze względu na muzykę czy piłkę nożną, ale też ze względu na przyjaciółkę, której marzeniem jest ułożyć tam sobie życie i wiele już się o Turcji nasłuchałam.
Przypominało mi się właśnie, że muszę skończyć czytać "Stambuł" Orhana Pamuka. Śliczna książka, ale nabyłam ją w czasie, gdy kupiłam również "Ojca Chrzestnego" (GENIALNE!!!), więc troszkę mi się o niej zapomniało.

{Hayko Cepkin - Siren}
Chyba wezmę gorącą kąpiel. Dobrze mi to zrobi, bo dzisiejszy dzień był mimo wszystko bardzo męczący - nadmiar emocji może naprawdę człowieka wykończyć.

PS. I oczywiście Ammann ze złotym medalem. Niech to dunder świśnie! To jest, kruca bomba, geniusz. Oby następny sezon był jeszcze lepszy.

niedziela, 21 lutego 2010

016. I'm REALLY pissed off.

{Hayko Cepkin - Boşluk}
Jestem cholernym ćpunem. Odurzam się muzyką i szczerze mówiąc na nic innego - oprócz Fringe'a, którego męczę od dwóch godzin - nie mam ochoty. Gdyby ktoś mi teraz zabrał moje zbiory płyt Hayko, Rammstein i tak dalej, chybabym samobójstwo popełniła.
Tak teraz do mnie doszło, że nigdy nie przyznałam się do uzależnienia od muzyki Hayko. Ten facet to geniusz. Ok, może zrobił z siebie coś strasznego (for example: H. kiedyś oraz H. obecnie - tak, to ten sam człowiek, o zgrozo). Ale niestety jego marne próby zniechęcenia mnie do niego nie sprawią, że przestanę go słuchać. Wybaczcie, ale NIE MA (no, prócz kilku nutek Rammstein) lepszej piosenki na świecie od tej.

Dodam na zakończenie, że moim życiowym celem jest wybrać się na jego koncert. W marcu wydaje nową płytę (na którą czekam z cieknącą śliną), więc mniemam, że przez kolejny rok-dwa będzie jeździł w trasy. W związku z czym już zaczynam zacierać ręce. Hehe.

PS. Miałam się dziś uczyć, ale tak mi się nie chce, że to głowa mała. W związku z tym, coby się nie męczyć, najzwyczajniej w świecie to oleję. Zaznaczę, że jest godzina 21:29, a mi się chce CHOLERNIE spać.
PS2. Mam już PlayStation Portable i właśnie gram sobie w Tekkena. Hie hie.
PS3. Ach, zapomniałam. Na nowym szablonie widnieje oczywiście... Hayko! Powitajcie go gromkimi brawami. Joshuę wywaliłam, bo mnie ta biel do mdłości doprowadzała. Co nie zmienia faktu, że J.J. jest bardzo zacnym mężczyzną i nadal mnie podnieca. Tak.
PS4. Teraz mam fazę na to. Jest po prostu PRZECUDOWNE.

piątek, 19 lutego 2010

015. Bombastycznie.

{Rammstein - Hilf mir}
Zmieniłam wygląd bloga, bo stwierdziłam, że nie może być tu zbyt dołująco. Poza tym Joshua Jackson bardzo poprawia mi humor, a właśnie ten mężczyzna widnieje na emblemacie. Prawda, że jest kochany? I kawę pije. Wie, co dobre.
Generalnie rzec chciałam, że jestem szczęśliwa. Za tydzień w moich łapskach trzymać będę PSP, pójdę z ważnymi dla mnie osobami do McDonalda, jutro są skoki... Żyć, nie umierać, proszę państwa.

{Apoptygma Berzerk - Cambodia}
1. Jestem uzależniona od Fringe'a.
2. Wczoraj wpisując w YT nazwisko Josha wyskoczył mi filmik pod tytułem: "hey Paula". Mniemam, że się chłopak ze mną witał. To urocze.
3. Za trzydzieści minut zagram sobie w Wolfensteina. Wreszcie.
4. Właśnie przypomniało mi się, że posiadam Lay's solone.
5. Postanowiłam, że nauczę się na niemiecki. Poważnie.
6. Jak na razie wysypiam się i od trzech dób nie doświadczam gwałtownych pobudek w środku nocy. Może wreszcie mój stan się poprawia? Dodam, że nie ciągnę na tabletkach. Żadnych.
7. Zastanawiam się nad pójściem do wojska. Będzie zabawa.

Oto rzekłam. Punkty zdecydowanie ułatwiają sprawę. Niech Was Allah błogosławi.

środa, 17 lutego 2010

014. Rozkminy Paulinki, czyli co bym chciała, a czego nie mogę mieć (jeszcze).

{Van She - Mission}
Moje życie składa się z dwóch aspektów:
1) żądanie od osób trzecich rzeczy, które są mi potrzebne do osiągnięcia jako takiego szczęścia;
2) nie dawanie nic od siebie w zamian.
I obawiam się, że w sumie przez następne kilka lat to nie ulegnie większej zmianie. Dlatego też, aby poczuć komfort, zrobić chciałam listę rzeczy, które chcę mieć bez większego wysiłku fizycznego oraz intelektualnego (coby nie męczyć [pierwotnie 'nie mężczyzna' - to się zaczyna robić mało śmieszne] mojego genialnego umysłu, wiadomo). Oto one:
  • mądrość - wszelkiej maści; inteligentna już jestem, więcej mi jej nie potrzeba, ale być mądrym jest fajnie i w sumie nie obraziłabym się, gdybym posiadała wiedzę inną, niż perfekcyjna znajomość zasad gry w piłkę nożną;
  • PSP - miałam dostać na urodziny, ale że moją rodzinę dopadł kryzys finansowy, postanowiłam powiedzieć babci, żeby darowała sobie zakup tego - bądź co bądź - kosztownego sprzętu, obędzie się bez niego; ale w zamian żądam "Kolekcjonera kości", bo właśnie kończę czytać "Rozbite okno" i stwierdzam, iż Deaver jest dużo lepszy od Kinga;
  • nowy telefon - nie wiem generalnie, jak się skończy historia z nabyciem nowego aparatu telefonicznego, aczkolwiek powiem, że bardzo chętnie przyjmę każdy, byleby był nowy, bo mój SE już nawet nie chce się ładować i obawiam się, że do czerwca, tj. końca mojej umowy z Orange, ten chłopak nie dożyje;
  • książki, duuużo książek; marzę o "Lśnieniu", "Kolekcjonerze kości" oraz "Purpurowych rzekach";
  • WOLFENSTEIN!!! Mam OGROMNĄ ochotę w to zagrać;
  • nowe odcinki Fringe'a, ponieważ lada chwila dojdę do tego feralnego 14 odcinka i będzie koniec, a tego nie przeżyję;
  • napalony Joshua Jackson - chyba nie muszę tu niczego wyjaśniać, prawda?
  • pismo od władz IV RP informujące o tym, że jestem zbyt mądra, żeby chodzić do szkoły;
  • aktualizacja oprogramowania mojego iPoda;
  • nowe słuchawki - i to takie, które są naprawdę zajebiste oraz nie psują się po dwóch tygodniach; mam nadzieję, że dożyję czasów, gdy takie stworzą;
  • broń - od lat to moje marzenie.
Lista jest spora, a za tydzień moje urodziny, także do roboty bąbelki, bo czasu nie ma, a Paulinka jest spragniona nowych rzeczy!

PS. Miałam odrobić matematykę, ale doszłam do wniosku, że mam ją głęboko poniżej pasa, ponieważ idę obejrzeć Fringe'a. Hehe.
PS2. Rzuciłam palenie! Pytanie tylko na jak długo?
PS3. Zapomniałabym. POZDRAWIAM NATALKĘ!

sobota, 13 lutego 2010

013. Where is my mind?

{Rammstein - Halt}
Właśnie zauważyłam, że nie jestem w stanie napisać notki bez muzyki. Tzn. jestem w stanie, ale muzyka sprawia, że mam więcej do powiedzenia. Bardzo ciekawe. Zaiste.

Po pierwsze: czuję już smród szkoły. I w sumie w tym temacie nie mam nic więcej do dodania, bo po prostu nie warto.

Po drugie: dzisiejsze skoki narciarskie utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest to wybitnie ekscytujący sport i zdecydowanie będę poświęcać mu więcej czasu. Z tego miejsca chciałam podziękować Nicoli, bo to przez nią zaczęłam się tym interesować.
Ammann mnie dzisiaj po prostu rzucił na kolana. I fascynująca z niego istota. Bardzo pocieszna.
No, to co? Byle do soboty?

Po trzecie: kocham Fringe'a i właśnie idę go oglądać, bo wszyscy sobie gdzieś poszli i zostawili mnie w domu. Pff.
PS. Nie chcę, żeby Peter był z Olivią...

piątek, 12 lutego 2010

012. Kruca bomba.

{Rammstein - Stein um Stein}
Koniec ferii działa na mnie destrukcyjnie. Poziom mojego rozleniwienia osiągnął już szczyt i szczerze mówiąc ogromnym wysiłkiem z mojej strony było wstanie z łóżka i napisanie tego. Na myśl, że w poniedziałek obudzę się (o ile w ogóle zasnę) o 5:30, robi mi się niedobrze, żołądek odmawia posłuszeństwa.
Przy jako takim życiu utrzymują mnie cztery rzeczy: herbata, którą piję hektolitrami (bo nie mam niczego innego w domu - nie chce mi się iść do sklepu), książka, "Fringe" (serial, który ostatnio nałogowo męczę; główni bohaterowie [tj. Peter i Olivia], pomijając Waltera, który najwidoczniej się już nie zmieścił, widnieją na ikonce) oraz muzyka Rammstein. O, właśnie w głośnikach rozbrzmiewa cudowna solówka Richarda. Na którego zresztą jestem obrażona.

{Rammstein - Ohne dich. Bardzo śmieszne, naprawdę, akurat teraz musiało się to włączyć? Jestem pewna, że Kruspe maczał w tym paluchy}
Tak, obraziłam się na ulubionego członka (hehe, kłopotliwe słowo) zespołu. Może nie tyle obraziłam, co zaczął mnie do siebie zniechęcać. Przed nagrywaniem LIFAD to był zupełnie inny człowiek. Nikt specjalnie się na niego nie skarżył. On sam nie psuł atmosfery w zespole. Był zabawny, uroczy, beztroski. Po prostu wzbudzał niesamowitą sympatię.
No właśnie, tak było kiedyś. Teraz nie mogę go słuchać, a i z patrzeniem jest coraz gorzej. Może najpierw o słuchaniu. Porównując wywiady z roku... dajmy na to 2006 i 2009/2010 (z naciskiem na 2010) widać ogromne różnice. W starszych wywiadach Richard miał zawsze coś ciekawego do powiedzenia, dużo się śmiał, miał taki przyjemny sposób wymawiania słów. W obecnych mówi tak cholernie arogancko, jakoś dziwnie akcentuje i nie chodzi tu o jego zamerykanizowanie. Muszę przyznać, że akcent amerykański opanował do perfekcji, mówi lepiej niż rodowity obywatel USA. Jestem ciekawa, czy pamięta, co to niemiecki (bo wybaczcie, ale odkąd rozpoczęła się nawałnica nowych wywiadów, nie było ani jednego z Ryśkiem mówiącym po dojczlandzku). Ale mniejsza o to. Te jego gestykulowanie, to wszystko... O Boże. Że już nie wspomnę o ciągłym marudzeniu, jak mu jest źle i ile antydepresantów się już nałykał.
Wizualnie to też inny człowiek. Włosy postawione do góry poszły już w niepamięć. Teraz przylizuje kłaki używając ogromnej ilości żelu. Dobra, to jeszcze mogę jakoś przeżyć. Ale gdy widzę oczy pomalowane na czarno, czarne paznokcie i twarz niczym u niemowlęcia, to aż mnie skręca. Wszelkiej maści makijaże jeszcze rozumiem - są nieodłączną częścią wizerunku scenicznego. Ale SCENICZNEGO, nie codziennego, kurwa mać!!!
Ratuje go jedynie to, że z roku na rok jest coraz lepszym gitarzystą oraz to, że śmierdzi mi nową płytą Emigrate. Na pewno nie wyjdzie w tym roku, ale przewiduję, że za dwa, trzy latka będę się z niej cieszyć i może nawet ją kupię, jeśli będzie dobra.
O ile Richard nie dojdzie do wniosku, że niczego nie będzie, do kurwy nędzy, nagrywał, bo mu przecież struny tipsy porozwalają!!!
Przechodząc do meritum: Riczard Zi Kej stał się pizdusiem. Hoł, hoł, hoł! Świat się kończy.

{Rammstein - Wo bist du?}
Wczoraj spotkałam się z dziewczynami. Patrycja wyżaliła się, że ma wrażenie, iż jej życie jest totalnie nudne, nic się w nim nie dzieje i generalnie olaboga. Obawiam się, że odczuwam to samo. Można rzec, że to przecież nic takiego, wystarczy się ruszyć i coś z tym życiem zrobić. Ale problemem jest fakt, że łatwiej powiedzieć, trudniej tego dokonać. No bo przepraszam bardzo, jeżeli nie chce mi się nawet przełączyć paskudnego "Stirb nicht vor mir", które właśnie kaleczy moje uszy, o czymś to świadczy.

{Rammstein - Hilf mir}
Zdobyłam się na przełączenie. Sukces. Zapiszę to sobie w moim prywatnym kalendarzu. O ile będzie mi się za te parę minut chciało to uczynić.
Chciałam jeszcze dodać, że rozkminiam sens życia i powiem szczerze, że generalnie to nic z niego ludzie nie mają. No bo rozkładając je na części pierwsze wychodzi, że:
wiek od 0-7: dziecko nie ogarnia, co się wokół niego dzieje, ponadto uczy się przystosowania do świata zewnętrznego, rodzice posyłają je do żłobka/przedszkola i to tyle, jeśli o korzystanie z życia chodzi;
wiek od 8-19: szkoła. Myślę, że to mówi samo za się. Uczymy się, aby zdobyć pracę.
wiek od 19-25, 26, 27, zależnie od studiów (moja ciotka dopiero rok temu skończyła studia, bo robiła coś po magisterce; ma 28 lat): studia, jeśli obiera się taki kierunek;
kiedy ludzie pracują: no właśnie, wtedy zajmują się pracą, żeby zarobić na emeryturę, bo podczas okresu roboczego raczej się życiem nie nacieszą - szczególnie, gdy wpadnie im do głowy okropny pomysł rodzenia dzieci;
emerytura: mam tyle myśli na ten temat, że chyba ograniczę się do jednego zdania - starość nie radość, z korzystania z życia nici (zamiast wybrać się na imprezę, czeka się w kolejce od 7 rano, aby dostać się do doktora, który zbada nasze stare kości - sam seks).

Kiedy przeczytałam to, co przed chwilą nieudolnie naskrobałam, zrobiło mi się trochę smutno. Nie chcę, żeby moje życie tak wyglądało.
ALE NIE UMIEM SIĘ ZMOBILIZOWAĆ, DO KURWY NĘDZY!!!

Na domiar złego włączyła mi się bardzo smutna i dołująca piosenka R+. Nie, muszę wziąć się w garść. Dokończę pudding, wypiję ciepłą herbatę, wezmę gorącą kąpiel i włączę sobie coś przyjemnego. Na przykład Empire of the Sun. Wesołe dźwięki dadzą mi kopa. Tak.
Chyba mam dołeczeQ.